I.
Milcia.
Milcia, pokojowa suczka,
Rozkoszna psina maluczka,
Nagle na zdrowiu zapadła
I na obiad nic nie jadła.
Chora na poduszce leży,
Nie tknęła nic i wieczerzy.
Pani, dzieci pieszczą, proszą,
Łakocie wciąż Milci znoszą.
Milcia chora zamkła ślepka,
Nie podniesie nawet łebka.
Dzieci płaczem się zanoszą,
Ojca, matki bardzo proszą:
— Milcia taka bardzo chora,
Poszlijcie jej po doktora.
Posłano i za godzinę
Weterynarz badał psinę,
Wlał jej w pyszczek leków troszki
I zapisał jeszcze proszki,
Mówiąc, iż ma tę nadzieję,
Że suczyna wyzdrowieje.
Dzieci płakać już przestały,
Pilnie Milcię doglądały,
Wlały jej mleka w miseczkę,
Milcia chlipła troszeczkę.
Przyniesiono jej kurczątko,
Zjadła małe kawalątko,
I za dwa dni Milcia mała
Całkowicie wyzdrowiała.
II.
Stefcia.
W tejże samej kamienicy,
W dusznej, wilgotnej piwnicy,
Leży mała Stefcia biedna,
Bardzo chora, sama jedna.
O biedneż to, biedne dziecię,
Ojca już niema na świecie,
Matka w mieście co zarania
Wynajmuje się do prania.
Leży biedna Stefcia chora,
Bez lekarstwa, bez doktora,
Bez opieki, bez wygody,
Nie ma jej kto podać wody.
Gdyby chociaż mama była,
Samotność jej osłodziła,
Ona w pracy do wieczora,
Stefcia bardzo, bardzo chora.
Leży na nędznej pościeli,
Zdaje się jej, że anieli,
Jakich widziała w kaplicy,
Przyszli do niej, do piwnicy.
Jeden aniołek skrzydlaty
Mówi: Pójdź z nami do taty,
Tata z nami mieszka w niebie,
Bozia kazał nam po ciebie.
Stefcia zamknęła powieki,
Zasnęła na wieków wieki.
Matka, skończywszy robotę,
Wzięła z tygodnia zapłatę,
Zapłaciła lekarzowi,
Może on Stefcię uzdrowi.
Już jest z doktorem w mieszkaniu,
Doktor idzie ku posłaniu,
Ciemno — matka świeci świeczkę,
Mówiąc: Usnęła chwileczkę...
Serce jej z radości bije,
Doktor rzekł sucho: Nie żyje...
III.
Głodny druciarczyk.
Znędzniałe góralskie dziecię
Za chlebem tuła się w świecie,
Z pękiem drutów szuka pracy,
Idzie do chat i pałacy.
Już od rana domów dwieście
Obeszedł biedny po mieście.
Zgłodniały, z wybladłem licem,
Wszędzie odprawiony z niczem.
Aż przecie jedna kucharka
Wzywa go drutować garnka.
Usiadł w kuchni, garnek spaja,
Zapach w kuchni głód mu zdwaja.
Związał garnek rozpęknięty,
Wziął zapłaty aż dwa centy.
Na podłodze w kuchni stała
Z porcelany miska mała,
Na niej mięsa kawałeczki,
Kartofle, zupy troszeczki,
Resztki z obiadu pańskiego
Dla pieska pokojowego,
Które suczka »Milcia« mała
Obwąchała, skosztowała.
Góralczyk, trochę nieśmiały,
Prosi o te specyały,
A kucharka mu odrzecze:
— I cóż też ty mówisz, człecze!
Pies zostawił to jedzenie,
Tybyś to miał jeść sumienie?
— To nie szkodzi, proszę pani,
Ja dziś nie jadł na śniadanie.
— Wielka szkoda, że z obiadu
Niema dzisiaj ani śladu,
Bom już w kanał wysypała,
Byłabym ci pojeść dała.
Lecz gdy masz takie sumienie,
Zjedz sobie to psie jedzenie.
Góralczyk w kuchni usiada,
Żegna się... i smacznie zjada
Biedna góralska dziecina,
Co nie chciała pańska psina.