Pięknym wieczorem,
Wiosenną porą,
W noc księżycową,
Jasną, majową,
Drogą do wioski szedł młody człowiek.
Gdzie boża męka,
Gdy doszedł, klęka,
Złożywszy dłonie,
W modlitwie tonie,
A łzy serdeczne płyną mu z powiek.
Na bożej męce
Ujrzawszy wieńce,
Świeże, splecione,
Wonne, zielone,
Tak mówi do się uszczęśliwiony:
»To pewnie ona
»Krzyża ramiona
»Ubiera w kwiaty,
»Jako przed laty,
»Ten świeży wieniec przez nią pleciony.
»Pięć lat... mój Boże!
»Gdym szedł za morze,
»Tu mię żegnała,
»Rzewnie płakała,
»Przysięgła dla mnie wierną pozostać.
»Za małą chwilę
»Przywitam mile,
»Do serca, łona,
»W moje ramiona
»Przygarnę, dziewczę, twą drogą postać.
»Takim ubogi
»Żegnał twe progi,
»Dziś do twej chaty
»Wracam bogaty,
»By cię nagrodzić srebrem i złotem
»Za twoją żałość,
»Za twoją stałość,
»Za twe cierpienia
»I udręczenia,
»Za twej wierności, miłości cnotę«.
Idąc od krzyża,
Już się przybliża
Podróżny młody
Do jej zagrody,
Z wielką radością i sercem drżącem.
Pomalusieńku,
Pocichusieńku,
Już jest pod ścianą,
Już swą kochaną
Ujrzy przez okno światłem płonące.
Patrzy, na ławie
Widzi ją prawie,
Zbladł... jest ich dwoje,
Siedzą oboje,
Słyszy ich mowę... ach, jakiej treści!...
Więc ze łzą w oku,
Boleścią w boku,
Z sercem w żałości,
Wraca w cichości
Z wioski do świata... Koniec powieści.