Kiedy to jeszcze byłem chłopak młody,
W rozkwicie życia, zdrowia, sił, urody,
Nie znałem, co to trosk, zawodów chmury,
Żyłem jak ptaszek na łonie natury.
Inaczej wtedy, inaczej się żyło,
Inaczej śniło, inaczej marzyło.
Dziś młodym borem szumieją ugory,
Na którem krówki wypędzał z obory,
Gdziem z pasterzami, pasterkami pasał,
Grał na fujarce, śpiewał, broił, hasał,
Starszych pastuszków słuchał opowieści,
Strasznej, cudownej, legendowej treści,
O zbójcach, strachach, królewnach zaklętych,
Czarnoksiężnikach, o wojskach zaśniętych...
A ja w te gadki cały zasłuchany,
Com nie wymarzył, mój Boże kochany!
Jak czarnoksięski ów pierścień zdobędę,
Na skalnej górze królewnę posiędę...
Jaki na łące wpośrodku dąbrowy,
Wystawię zamek cały dyamentowy.
A szkółka wiejska, gdziem przez sześć lat chodził,
Gdzie mi się nowy pogląd na świat rodził —
W którym pobladły tęczowe kolory,
Cudownych bajek z mej pastuszej pory...
Te figle szkolne, przypadki, uciechy,
Psoty, pustoty, pierwsze małe grzechy,
Z których-em zawsze przyrzekał poprawę,
Gdy przyszło za nie iść na »czarną kawę«,
A nauczyciel wziąwszy mię na »górę«,
Hojnie częstował, trzepiąc trzciną skórę.
To pierwsze życia szkolne utrapienia,
Jak gramatyka, tabliczka mnożenia.
Raz (w drugiej klasie wtedy już siedziałem),
Do Marysieńki liścik napisałem,
(Która chodziła też do drugiej klasy),
Ja się w niej kochał już na owe czasy!...
Liścik miłosny, sprawka się wydała,
Miała też śmiechu ze mnie szkoła cała,
Bo nauczyciel kazanie mi prawił,
I ośle uszy z papieru przyprawił.
I pierwszą miłość moją na papierze,
Wstydem i łzami okupiłem szczerze!
Gdzież się podziało to wierzbisko stare!
Gdym ongiś w szkole miał otrzymać karę,
Trzy dni się kryłem! Wydała się sprawa...
I za to była tęga »czarna kawa«.
Lecz wakacye, majówki, piosneczki,
A w egzaminy obrazki, książeczki,
Z których radości i uciechy tyle...
O lata szkolne, jak was wspomnieć mile.
Chociaż do figli, psotów skory byłem,
Z całej się szkoły najlepiej uczyłem.
Gdym skończył szkołę, byłem już parobek,
Zacząłem z domu chodzić na zarobek.
Co ja to wtedy uciechy nie miałem,
Kiedy zarobek pierwszy otrzymałem!
Wtedy to sobie kupiłem skrzypeczki,
Nauczyłem się na nich grać piosneczki.
Od tego czasu muzykant młodzieniec,
Dla wszystkich dziewcząt byłem ulubieniec,
Sławą skrzypeczków głośnym był szeroko,
Nie jednej dziewce wpadłem w serce, w oko.
Szesnastoletnim był wtenczas młodzieniec,
Grałem żniwiarkom, kiedy niosły wieniec.
I wtedy na tej zabawie żniwiarzów,
Na której grałem u tych gospodarzów,
Gosposia piękna, czarnooka, młoda
Swoją córeczkę z rąk do rąk mi poda
(Bo kiedy grałem, to dziewczę maluśkie
Wpatrzyło we mnie swe oczka czarniuśkie).
I rzecze — Jantek! pamiętajże sobie
Tę moją dziewkę będę chować tobie!
A czarnooka dziecineczka miła
Z zaufaniem się do mnie przytuliła.
I ja się patrzę tej dziewce dziecinnej,
Ona mi daje swej buzi niewinnej.
Wtedy w mem sercu jakaś zmiana rzewna,
I myśl powstała, że to jest królewna,
W dziecinne ciało zaklęta kopciuszkiem,
O którejm słyszał, gdy byłem pastuszkiem.
Więc kiedy matce oddałem córusię,
Przyrzekłem czekać na małą Magdusię.
Odtąd już ciągle marzyłem miłośnie
O siedmnastej Magdusieńki wiośnie...
Zawsze dla mojej małej wielbicielki
Znosiłem cukry, pierniczki, karmelki.
I rosła dla mnie ta mała kochanka,
Mnie pod karabin spotkała znów branka.
I chociaż bardzo nie miałem ochoty,
Musiałem na lat trzy iść do piechoty.
O lata moje młode wy wojskowe,
Ileż się wspomnień snuje przez mą głowę,
Kiedy pamięcią w waszą przeszłość sięgę,
Napiszę o was kiedyś całą księgę.
A to, com wspomniał, dziewczę, małe dziecię,
Dziś już dziewica, kocham ją nad życie.
Czy będzie moją, to nie jestem pewny...
Gdy nie zdobędę tej mojej królewny,
O której stratę bólem serce drgnęło,
Wtedy już dla mnie — ach wszystko minęło.