Schylony, pracujący, z wzrokiem w ziemi, grzebię,
By zdobyć kawał chleba ku ciała potrzebie.
Gdy się sprostam, by wytchnąć i otrzeć znój z czoła,
Rozglądam się po bożym świecie dookoła,
Na zielone zbóż łany, kwietne łąk kobierce,
Dusza ma się obudza, żywiej bije serce.
Czasem widząc rozpustę, przewrotność ludzkości,
Serce me się oburza na te ludzkie złości.
Czasem, aby zobaczyć w lazurach skowronka...
Lub daleko południe... poglądam do słonka...
Czasem podczas wytchnienia rad książkę przeczytam,
I niejeden cień w duszy mej prostej rozświtam...
A wszystko to, co wtedy myślę, widzę, czuję,
Niesfornymi rymami na papier spisuję.
A ponieważ dla Ciebie, Panie, wdzięczność czuję,
Tobie te rymy moje proste ofiaruję,
Tobie, który miłością prostotę uczciłeś...
Choć niebo całe od niej... duchem wyższy byłeś,
Chociaż duch Twój w niebiańskich sferach się unosi,
Mój po skoszonych łąkach... słabe skrzydła rosi.
Tobie, Panie, te rymy dedykuję śmiele,
Boś Ty mnie, chłopka, uczcił, nazwał przyjacielem,
Tyś mię uczcił, ugościł, chłopka z wiejskiej chaty,
Jak się goszczą, przyjmują, co w Chrystusie Braty.