Alegoria

Śniło mi się wyraźnie, jak gdyby na jawie,
Że byłem gdzieś, na wielkiej obrazów wystawie.
Sala była ogromna, w niej obrazów wiele,
Przeróżne pejzaże, szkice, akwarelle.
Na jednej ścianie sali, ogromny, sążnisty,
Był obraz największego na świecie artysty,
To też wszyscy widzowie, co w salę wchodzili,
Najprzód to arcydzieło obejrzeć dążyli.
Była tam sama szlachta, artyści, mieszczanie,
Oprócz mnie okrytego, w wieśniacze ubranie.
Bom wieśniak, więc też zdala od panów natłoku,
By obejrzeć ten obraz, stanąłem na boku.
Obraz przedstawiał jakąś Męczennicę świętą,
Jako Zbawiciel świata, na krzyżu rozpiętą...
Głowę jej sęp ogromny obejmował w szpony,
Na kształt Boga człowieka, cierniowej korony.
Szpony sępa, tak były silnie w skronie wpite,
Że strugi krwi po czole spływały obfite.
Drugi sęp lewą jej pierś szarpał bez litości,
Jakoby się chciał dostać do serca, wnętrzności,
Ciało już był postrzępił, aż żebra świeciły,
Chcąc je jeszcze wyłamać, targał z całej siły,
Potężnym krzywym dzióbem, szponami krwawemi;
Krew z piersi krwawą wstęgą spływała ku ziemi.
Na prawem znów ramieniu, niezadając rany,
Siedział jeszcze trzeci sęp, jakby zadumany.
Męczennica ku niemu głowę swą zwróciła,
Śląc wzrok, uśmiech bolesny, jakby go prosiła.
Widzowie przed obrazem, w jeden tłum się zbili,
Rozmawiając, przez szkiełka, ciekawie patrzyli,
I słyszałem krytyczne uwagi, pochwały,
Które z wszystkich ust widzów, jak grad się sypały.
Ja, stojąc wciąż z ubocza, na obraz patrzałem,
Lecz z słów, które słyszałem, nic nie rozumiałem.
To też ciekawość wielka, bardzo mię paliła,
Co to za Męczennica na obrazie była.
Spuściłem wzrok z obrazu, patrzę przy mym boku,
Stoi pan stary, patrząc w obraz ze łzą w oku.
Więc całuję go w rękę, mówiąc: — „Chciałbym wiedzieć,
Co też to jest za święta? raczcie mi powiedzieć“.
Pan ów jakby niesłyszał, patrzał w obraz chwilę,
Potem zwrócił się do mnie, patrząc w oczy mile,
Uścisnąwszy dłoń moją, rzecze: — „Drogi bracie,
„To jest Święta! wy ją tak wszyscy nazywacie,
„O tak, ona jest święta, bo święci z jej łona!“
I wskazując mi obraz, ów pan z siwem włosem,
Rzekł do mnie rzewnym, drżącym, podniesionym głosem:
„To jest Ojczyzna nasza, droga ukochana,
„Przez trzech okrutnych sępów, zdradnie poszarpana.
„Którzy się przeszło sto lat, darmo wytężali,
„Bo ona jeszcze żyje, choć ją poszarpali.
„W jej piersi ubroczonej, jeszcze serce bije,
„Więc duch z niej nie uleciał, ona jeszcze żyje“.
Ja słysząc one słowa, na obraz patrzałem,
Pierś wzruszoną oddechem wyraźnie widziałem.
Stary pan mówił dalej: — „Ta krwawa bestya,
„Co swe szpony do mózgu, aż przez czaszkę wpija,
„Co tę wściekłość ma w oczach, szatańsko radosną,
„On czeka, aż mu szpony do skroni przyrosną,
„I utworzą z nim całość, lecz to być nie może,
„Choćby z pod szpon spłynęło jej krwi całe morze —
„To Moskal, on okrutnym jest ojczyzny katem,
„Choć się mieni, że on jest dla nas ze krwi bratem.
„Ten drugi na jej piersi, patrz się bracie miły,
„Co pierś Ojczyzny naszej, targa z całej siły,
„Co zakrwawionym dzióbem krew serdeczną chłepce,
„To Prusak — to krzyżaki, zdrajce i pochlebce.
„Lecz krew, co wstęgą krwawą aż na ziemię płynie,
„Z piersi jej — ona nigdy marnie nie zaginie.
„Z niej się rodzi ból, pomsta, Bóg ją w niebie kreśli,
„A z tej pomsty rodzą się nowe dzieci Wrześni.
„Ten trzeci sęp co siedzi, na prawem ramieniu,
„Co zda się zadumany, czy też w odurzeniu.
„On też niegdyś swych szponów, utył na nas siły.
„Lecz te rany zadane, już się zabliźniły.
„To rakuski sęp — pod nim, zda się Polak szczęsny,
„Ona śle wzrok ku niemu, błagalny, bolesny,
„Zda się mówić pamiętasz? jak tureckie siły,
„Upadkiem, twemu państwu niegdyś zagroziły?
„Ja wtenczas na ratunek twój się pospieszyła,
„I piersiami własnemi ciebie zasłoniła.
„Patrz na to arcydzieło, patrz mój bracie drogi,
„Mistrz w nim jeszcze uwiecznił inne zdrajce, wrogi,
„Krew w mych żyłach się ścina, patrz bracie kochany,
„Polacy, polskie dzieci, zadają jej rany!...
„Oto książę i szlachcic, ziem polskich dziedzice,
„Żyd im i szwab na dłonie złoty pieniądz liczy,
„Za sprzedany majątek... patrz hrabia rumiany,
„I śmiejący — ojczyźnie, gdy zadaje rany,
„Z których żyd, niemiec, chciwie krew ojczystą piją,
„Plugawemi ustami, na krwi polskiej tyją.
„Ta skupiona gromadka, co pod krzyżem stoi,
„Trzymająca się krzyża, to są bracia Twoi.
„Chociaż ich żydzi, niemcy gwałtem oddzierają,
„Od krzyża — oni się go oburącz trzymają,
„Chociaż niewiedzą jaka, lecz wiedzą, że święta,
„Na tem krzyżu, jak Jezus Chrystus rozciągnięta.
„Patrz oto kilku włościan niemcy oderwali,
„Idą smutni na okręt, co go widać w dali“.
Skończył mówić pan do mnie, a ja wciąż patrzałem,
Na obraz, bo już teraz wszystko rozumiałem.
Aż tu gromadka włościan, co pod krzyżem była,
Nagle jakoby cudem, żywa się zrobiła.
I poczęła się ruszać, ta gromadka kmieci,
I słyszałem głos z krzyża: — „Ratujcie mię dzieci!“
Więc i ja na ratunek, naprzód się rzuciłem,
Uderzyłem o ścianę, aż się przebudziłem...
I zniknęło mi z oczu to senne widzenie,
Byłem chory... to może w gorączce marzenie...

Czytaj dalej: Wiosna (Po smutnej zimie, przyszła nam wiosna) - Antoni Kucharczyk