Blady młodzieniec, głodem zbiedzony,
Żegna ze łzami, ojczyste strony,
Żegna się, idąc we świat „za chlebem“,
Z rodzinną wioską, słonkiem i niebem.
Żegna pochyłą stuletnią chatkę,
I swą jedyną staruszkę matkę,
Ciesząc ją: „Nie płacz matko ma droga,
Bo losy moje są w ręku Boga.
Widzisz, matulu, ja się nie smucę,
Bo gdy na zimę do was powrócę,
Przywiozę całą setkę pieniędzy,
I już nie będzie u nas tej nędzy.
A jak mi Pan Bóg poszczęści w świecie,
Ja wam się przyznam, o czem nie wiecie,
Oto, gdy nieco z zarobku złożę,
Pojmę Magdusię co służy w dworze.
Ona, co dotąd w dworze służyła,
Już sobie całą setkę złożyła,
Ja dwie zarobię, spłacę jej brata,
I będzie nasze, dwa morgi, chata.
A wy, matulu, o tem nie wiecie,
Ja ją tak kocham, jak moje życie,
Że ona moja, wiedzą już wszędzie;
Ona tu o was pamiętać będzie!“
I wyszedł z chaty chłopczyna blady,
Pożegnał matkę i swe sąsiady,
Jeszcze raz spojrzał na dwór i chatkę,
Gdzie miał kochankę i starą matkę.
Niedługo potem, w czwartą niedzielę
Pisał Jaś — było radości wiele —
Matce, kochance niech się nie smuci,
Że zdrowy, z dobrym zarobkiem wróci.
Od tego czasu, przeszedł czas długi,
Zanim nadszedł znowu list drugi,
Lecz nie przez Jasia był on pisany,
O, bo już nie żył Jasio kochany!
Pisał ten, co był nieszczęścia świadkiem,
Przez nieostrożność, czy też przypadkiem,
Pogruchotany kołem maszyny,
Skończył Jaś życie we dwie godziny.