Nim pod mogilny pójdę głaz,
Nim wieczność mnie otoczy,
Chciałbym ostatni jeszcze raz
W twe modre spojrzeć oczy.
Srebrzysty twój usłyszeć głos,
Który w mej duszy dzwoni,
Popieścić miękki, lniany włos,
Przycisnąć dłoń do dłoni.
Ukoić serce, które drży,
Osnute przędzą szarą,
Wypłakać wszystkie, wszystkie łzy
I odżyć dawną wiarą.
I choć na kilka błędnych mgnień
Mieć w smutnej swojej duszy,
Nie wieczorowy mrok, a dzień,
Co słońcem szczęścia prószy.
Bo wierz mi dotąd w życiu tem,
Wśród chmurnej, ciemnej drogi,
Szczęście mi tylko było snem,
Różami — cierń i głogi.
Więc chociaż dzisiaj, gdy mam iść
W nieznane jakieś strony,
Chciałbym z rozkoszy drżeć, jak liść,
Rosami uperlony.
Więc chociaż dzisiaj, gdy już nic
Prócz bólu nie znam w sobie,
Chciałbym jasnością twoich lic
Pocieszyć się w żałobie.
Upić się wonią twoich słów,
Twą białą opleść szyję —
I znowu kochać, roić znów
I czuć, że jeszcze żyję.