Prometeusz

Jam Prometeusz przykuty do skały,
Powrozem losów spętany boleśnie
Do śliskiej grani, do lodowych zwałów,
Wiję się! Targam w konwulsjach męczarni,
Raniąc o zręby rozprężone ręce,
Które chcą siłą wyzwolić się z oków!
Targam się! Barki mi grają mocarne,
Pierś dysze lawą skłębionych płomieni,
Dusza się kurczy, serce drga tęsknotą!
Targam się! Wiję! A tam ponad mną
Gościńców mlecznych srebrzą się zakręty
I gwiezdnych orgii skrzą się obłąkania
I widm księżyca płyną rozzłocenia,
W świetlne się wokół rozpryskując koła!
Prężę się! Targam! O gdyby móc skruszyć
Własnej małości zardzewiałe pęta,
Szyderczych losów poszarpać obręcze
I wzbić się w górę orłem szybowaniem,
Wplątać się w warkocz oszalałych komet,
Uderzyć piersią o tarczę błękitów
I wydrzeć niebu runo tajemnicy,
Skryte w chmur białych falujących kręgach,
W oddechach świtu i w złotej purpurze
Cicho uśnionych wiosennych zachodów,
A później wzbić się jeszcze wyżej, wyżej
I w słońca puklerz uderzyć skrą serca
I chwycić żagiew płonących strumieni
I grom pochwycić — a potem z tym gromem
Stanąć, jak demon, na najwyższym z szczytów
I w dół go rzucić — niech leci, niech warczy,
Niech z rykiem przemknie po płaszczyznach ziemi
I w drzazgi skruszy mdłe wiązadła świata
I w niwecz zetrze skorupę padołu,
Biczem orkanów, ogniem błyskawicy
Niech wali w ludzkość pijaną szaleństwem,
Niech wali w ludzkość, która gnije w kale,
I serca gasi na barłogach grzechu,
I ducha tarza w trzęsawiskach fałszu!
Wiję się! Prężę! Ramiona mi mdleją,
Serce drży krzykiem protestu i buntu,
Że źle, rozpacznie i ciemno wokoło,
Że prawd bezwzględnych zagasły kaganki,
Że wszystko dymem jest i czczym złudzeniem,
Zamiast być słowem, cudotwórczym Czynem!
Targam się, Wiję! Lecz co to?.. Lecz co to?..
Płacz jakiś słyszę, płynący z daleka,
Płacz, w którym łkają wszystkie struny serca,
Jęk jakiś słyszę i psalmy pożegnań,
Którym na imię „Nigdy” i „Na zawsze”
I widzę krocie obłąkanych twarzy
I serc, trawionych gorączką tęsknoty
Za jasnym lądem wiecznego zbratania,
Za jasnym brzegiem wolności niezmiennej,
Która by wszystkim otwarła sezamy
Radości życia i radości śmierci.
Prężę się! Wiję! O, tchu mi dodajcie,
Mocy choć trochę na jeden błysk krótki!
Nie chcę piorunów ciskać z wyżyn nieba,
Nie chcę ziać ogniem i trząść błyskawicą,
Lecz chcę w niziny! w niziny! w niziny!
By chwycić ludzkość w płomienne ramiona,
Przycisnąć mocno do piersi skrwawionej
I tytanicznym podrzutem cierpienia
Rzucić ją w samą twarz słońcu!

Czytaj dalej: Śnieg - Zygmunt Różycki