Zgasł krótki dzień, jesienny dzień,
Pochmurnej nocy zapadł cień.
Wiatr gwiżdże. Zeschłych liści szum
Do smętnych mię kołysze dum,
A dusza, trwożnych pełna drżeń,
Z bojaźnią pyta: »Wróciż dzień?«
A w nocnej mgle rój strasznych mar
Chce stłumić piersi moich żar.
Na serce każda kładzie dłoń,
Zimnymi usty muska skroń
I szepcze: »Rzuć się w życia war,
Tam rozkosz! Dość już złud i mar!«
Tu orła skrzydłem bije duch.
»Cóż — powszechności marny ruch?
Ja wyżej patrzę. Światła skra
Wiecznego w głębiach moich drga,
Melodia sfer mój pieści słuch;
Do swej kolebki dąży duch!«
Znów wyje wiatr. Posępny cień
Chce ideału zgasić dzień;
Czarnymi skrzydłami wieje strach,
W ufności mojej bije gmach.
Lecz jam już silny i bez drżeń:
Przed światłem pierzchnąć musi cień!