Gdy dzwonki szwajcarskie symfonię grają: Oremus!

W Grindenwaldzie, Lauterbrunnen, na halach gór
Bryjenckich śniegowe ptaki wielkim — jak świat
cały — stadem zlatują na pastwiska, czepiając się
krawędzi skał szczerbatych, topiąc się w kaskadach
i górskich bystrzycach.

Uczucia mojej Siostry białe są — niby ptaki śniegowe.
Pasterze zstępują w doliny za gromadkami krów, a one
idą, wydzwaniając szklaną muzykę dzwonkami, na
ich szyi zawieszonymi.

Tysiąc Cyganów uderza w srebrne cymbały.

Ze wszystkich stron ściągają pasterze; jedni łączą się
z drugimi, stado zwiększa się coraz bardziej, rośnie
jednostkami, rośnie dziesiątkami, rośnie setkami,
jak lawina spadająca ze szczytu Jungfrau.

Obeliski Memnona witają wschodzącego Faraona jasności.

Tysiąc krów stąpa po szerokiej drodze; oborą pachnie
droga, którą przechodzą; z nimi łączy się drugi tysiąc i trzeci.

Twarze drzew dostały gorączkowych wypieków.
Głuche dzwonienie napełnia powietrze; mieszkańcy
wsi przydrożnych napełniają pierzeje, zasłuchani
w kapelę krów.

Tysiąc kryształowych kielichów dzwoni na cześć zapachów Jesieni.

Nad dobrami ziemskimi króluje swoboda.

Interlaken.

Jędrne zapachy perfumują powietrze.

Urodzonych w Jesieni pożera harda namiętność.

Czerwonozłote blaszki, padając z drzew, wydają
dźwięk metaliczny.

Nazwiska pensjonów duszy nie mają.

Pełno wisielców na ruinach wspomnień!

Pasterze całym zborem howorzą w dolinie,
siwi arcypasterze stoją w pośrodku.

Tysiąc Cyganów uderza w srebrne cymbały.

Niebo jest źle pobieloną miedzią.

Posągowa kobieta daje mym ustom pocałunek.

Opuszczane i pozamykane wille przypominają serce
po ostatniej Miłości.

Obeliski Memnona witają wschodzącego Faraona jasności.

Niezliczona liczba trzód zalewa okolicę.

Popołudniowe światło jest jako uśmiech cudzołożnej
żony, która umiera.

Czerstwe dzieciaki zbierają mahoniowe kasztany.

Tysiąc kryształowych kielichów dzwoni na cześć zapachów Jesieni.

Przechodzę przez marokańskie ogrody dzieciństwa.

Kto wymaluje krajobraz?
Kto powie wyraz streszczający wszystko.

Patriarcha pasterski, wsparłszy ręce na kosturze,
opowiada śmierć swego syna.

Czerwonozłote blaszki, padając z drzew, wydają
dźwięk metaliczny.

Tysiąc Cyganów uderza w srebrne cymbały.
Magnackie kobierce zaścielają łąki.

Chrapki kobiet, nerwy mających, drżą na wspomnienie
ezawowej piersi mężczyzny.

Obeliski Memnona witają wschodzącego Faraona
jasności.

Smutno umierać pasterzowi przy dzwonieniu krów
szwajcarskich.

Na bazarach Bagdadu rozłożono kobierce przed kupującymi.

Krowy filozofickim wzrokiem przeglądają doliny.

Podwiązki kochanek moich odurzały miłością Jesieni.

Tysiąc kryształowych kielichów dzwoni na cześć
zapachów Jesieni.

A kto nie klęka przed szczerością, niechaj od Poezji
z dala będzie.

Wiatr rozwiewa czarne boa przechodzącej damy.

Pasterze dobywają ser z kobiałek, kozikami chleb
krają okrągły.

Ludzie w różnych chwilach różne wyznają religie: Ja
miewam religię Milczenia.

Tysiąc Cyganów uderza w srebrne cymbały.

Rodzina siada do stołu przy zapalonej lampie.

A kto w sztuczną duszę Jesieni gwałtem swych
zmysłów nie wdziera — ten nie dotknie epickiej
piersi kochanki.

Obeliski Memnona witają wschodzącego Faraona
jasności.

Czuję zapach pary, unoszącej się z półmiska sypkich
ziemniaków.

Pocałowałbym Jesień przez usta kobiety,
która by w tej chwili moją być chciała.

Tysiąc kryształowych kielichów dzwoni
na cześć zapachów Jesieni.

Wspaniałym jest Poeta w pogaństwie uczuć swoich.

Największą modlitwą Jesieni —
pieścić otuloną w futerko kobietę.

W Wszechświecie gędźba ogromna:

Pierwsze skrzypce — pociągły wiew wiatru.
Kontrabasy — bieg rwących potoków.
Wiolonczele — myśl i serce moje.
Flet i klarynety — głos dzieci daleki.
Tamburina — dzwonki krów szwajcarskich.
Trąbka chromatyczna — jodler pasterzowy.
Organy — kaskad dalekich dudnienie.
Viole d'amour — metaliczne drzew szemranie.
Vox humana — słyszę głos mojej kochanki...
Vox humana — Natura cała, Natura!

— Hosanna!

Czytaj dalej: Do Stefana George'a, posyłając opłatek - Wacław Rolicz-Lieder