Westchnienie

Głód ży­cia
rę­kom nie da spo­cząć
do wie­czo­ru.
W dzień bla­dy
kro­kom pręd­kim
sto­py ści­ska strach...

o świ­cie
znów na dział­kę ro­bo­czą
wzdłuż to­rów
idzie­my bić pod­kła­dy
umac­niać przy­kręt­ki,
mię­dzy szy­ny
żwir kłaść i piach.

Uciec trud­no
przed ostrym lo­ko­mo­tyw śpie­wem
skądś i do­kądś pę­dzą­cym
bez nas
i nie o nas...

więd­ną nam w dło­niach
brud­ne
kwia­ty cho­rą­gie­wek —
w nie­bo dy­mem się są­czy
pust­ka nie­skoń­czo­na.

W warsz­ta­tach bi­cie mło­tów
serc nie­po­kój zgłu­sza.
Życie na ty­go­dniów­ki,
a bez­sens na sta­łe...

sze­ro­ki wiatr od wscho­du
nocą tęt­ni w uszach.
My­śli —
czer­wo­ne mrów­ki,
za­tru­ły ci­szę sza­łem.


Tchu brak­nie. Już nie moż­na
w po­twor­ność kle­istą
w śle­pym go­dzin eks­pre­sie
wol­no grzę­znąć da­lej —

wię­cej ognia!
Niech­że się
ta ja­śnie wiel­moż­na
naj­tań­sza rze­czy­wi­stość
na­głym gro­mem spa­li!

Czy­taj da­lej: Praca – Edward Szymański