Gdy znów o szybę dźwięknie powiew, co się wznosi,
Na gałązkach w dygocie biegnie aż do czuba —
U progu zostawiają sandały. I, bosi,
Nagle szybują stromo, jak skrzydło Cheruba.
Wyjść na ganek, odetchnąć. Wysłanniku rączy,
Chwieję się w wielkim szumie i pióro rozpiąłem,
Jak śnieżno-biały bandaż, w który krew się sączy:
Patrz! odblask aureoli nad stygnącem czołem.