W błękitnych zmierzchach zginę widmem zwiewnem
Z gasnącym blaskiem miesięcznej pozłoty —
Ust się stęsknionych stanę słowem rzewnem
I pocałunkiem ostatniej pieszczoty —
I szumem borów gorejących łkaniem,
I krzykiem ptaka, co się ranny waży,
I zórz złowróżbnem przed bitwą świtaniem.
Będę tęsknotą bezbrzeżnej równiny
I opuszczonych urokiem cmentarzy,
I upojeniem przepastnej głębiny.
Przebrzmiałej pieśni będę echem śpiewnem.
Rosą, co wilży grobnych bluszczów sploty —
W błękitnych zmierzchach zginę widmem zwiewnem
Z gasnącym blaskiem miesięcznej pozłoty.