Promienne w swej piękności, nagie, drżące ciała.
Oplecione namiętnym, lubieżnym uściskiem.
Tarzają się wśród ciszy, co dźwięczy i pała
W upojeniu bezkresnem, znicestwienia blizkiem.
Duszę jasność zatapia jakaś krwawo-biała,
W nieskończoność rozlana świetlanem koliskiem.
Którą zmącą szał nagle, jak piorunna strzała,
W cienie nocy lecąca złotawym pociskiem
Upaja krągłość piersi, biódr różowa białość.
Włosów woń, przegięć urok, kształtów doskonałość.
Rozkosz, co usta pali i oczy przymyka —
I omdlałość opada na piersi i łona —
Rozkosz zwolna przygasa, rozwiewa się. kona,
Jak milknąca w oddali lubieżna muzyka.