Paląc papierosa, rzucam kółka dymu,
anemiczne i mętne, Panu Bogu w okno,
a On mi je odrzuca kółeczkami rymów,
zaglądając ciekawie: „Połknął czy nie połknął?”.
Niekiedy nie pochwycę. Więc, tężejąc w pętlę,
dybią na szyję jurnych, czupurnych kogutów,
aż zawrzasną „ratunku” chrapliwymi nuty,
wypatrzywszy na niebie mokre ziarno prosa,
kroplejące w tlen.
Deszcz lunął z ukosa.