O, ile od tkliwości i miłości pościł,
Aby wszedł po Jej włosy jak w żywiczny kościół.
Pojrzał wpierw po witrażach, w środku twarzy stanął,
A tam wyżej — na czole — stał już słońca anioł.
O, jakże się przepłoszył, ucieszył, przyczaił,
Że sam jeden stratuje każdy blask w tym kraju.
Nie usypie spod palców niczego prócz zgliszczy,
A co zacznie miłować, miłowaniem zniszczy.
Nie ma bowiem spełnienia, aby nic nie brzydło;
Kochasz blask Jej? Stłucz lampę. Kochasz wdzięk? Złam skrzydło.
Tak też czynił radosny. Pochylony nad zlękłą
Całą polać przemierzył — od wstydu po piękno.
Jeszcze wzrokiem zaczerpnął tętniące powietrze,
Potem zwarli się w bitwie; śmiertelne dwa miecze.