I
Jest mocna. Kamienna. Zwieńczona portykiem
Jak głowa lwa. Albo wołu. (Tu wół bardziej pokrewny.)
Ma w sobie czeluść tak gęstą jak syrop
Lub kancelaria adwokata zmarłego na piersi.
Wzbudza szacunek. Bo w takim tunelu
Nie róża pachnie, nie dzwonek wiatyku,
Lecz młotek szewca — na końcu spłaszczony
Jak pieczęć kanclerska — lub całus obleśnika.
Dwa szyldy na skrzydłach pionowych uniosła:
Jeden ten polski, więc ozdobny w klucze —
Drugi prawitielny: rozcięty w dwujęzyk
Zaborczej żmii.
Bo też carskie Mochy
Rozcięły na dwoje Marcelę Taszyńską,
I w czułym rowku biustu ślusarzowej
Kibitki pędzą po niewieścim śniegu.
II
A Żydy stoją. To są znaczne Żydy:
Brodami pion znaczą — zamiast sznurowadłem
Pejsami wiążą wargi swych trzewików,
I — choć tego nie widać — pięty mają blade.
Zbladło w nich wszystko pod ziąbami wieków;
Zwiotczało — zwilgło — pachnie mchem i postem.
Handlarka owoców się Żydami brzydzi:
Bo Żydzi — jak baby — przed snem się podmywają.
III
A Ona ma piaskarza. Tenże: Chłop niemyty,
Przynosi co wieczór piwonie gorzałki,
Którą słońcem zakąsił. Wąsy też prawieczne
Rozkłada na zupie jak konopne włóki.
I ma wolę w portkach. To jest Boża wola —
Więc od Świętej Anny, od Sakramentek, od Jana:
Zanim ją spełnisz, trzy razy się żegnaj,
Zanim ją uśpisz, kładź się na wznak: krzyżem.
I będziesz mocna. Kamienna. Zwieńczona portykiem
Jak tułów lwa. Albo wołu. (Tu byk bardziej pokrewny.)
Otwierasz w sobie czeluść tak czułą jak zakrystia
Lub jak cienie dzieci, biegnących na wietrze.
IV
Dołem przemyka staruszka. Hajże, to „przemyka”
Ma w sobie tyle prawdy, ile śnieg w kostnicy.
Lat sześćdziesiąt osiem, primo voto: Zgorzel;
Na voto secundo Ksiądz Proboszcz nie przystał.
Więc na co ten pośpiech? Na co to drapieżne
Rozgarnianie laską staromiejskich cebul?
A jest w tym zarówno upór nosorożca
I mdłość skazańca wiedzionego na szafot...
„Wszak zięć Bartłomiej przywieźli od Obór
Śliwki na placek. Ja mu niesę wełnę —
Będzie pończochy miał bielsze niż Żyd,
A latoś w baranki
Tylko niebo obrodziło”.
V
O rynnie osobno. Bo rynna osobna
Nigdy w moich wierszach nie stała tak naprzeciw
Słowom — jak krosnom w Gierymskiego płótnach;
Więc rynnę na bok;
Niech ją pies obwęszy.
Ale po prawej: tuż ponad portykiem
Dywan dźwiga kurze
Dwóch Insurekcji,
Takoż i Powstania:
Jest to dywan bagnisty, w którym się kląsko
Topielczyk zsunął, a Patrol czmychnęła.
Tylko Polacy z kurzu plotą wojsko,
Ze śladów gliny na dywanie — dzieła.
VI
Zapach rynsztoka. Gierymski tu stał,
Tutaj ocierał flanelową chustą
Spoconej grdyki obrotowe lustro:
Tu Boga się bał.
Zmalał Gierymski. Siedzi w pierwszym planie,
Na szpicach kolan wsparł palce chłopięce:
Wzniósł nasze twarze. W dziecięcej udręce
Spogląda na nie.
Czy zrozumiemy? Czy ten bramy pomnik
Wzniesiemy w siebie jak odmę, jak klimat
Widziany wonią, wąchany oczyma:
Nie jak potomni.
Aromat cytryn. Gierymski go brał
W roślinne palce plebejskiego dziecka —
I ręka dziecka jak kolebki niecka
Huśtała szał:
Ani miniony, ani przepłacony,
Ni w dzwonka śledzi, ni też strojny w dzwony;
Lecz tam przytomny, kiedy kto szalony
Rozgarnia śmierci pluszowe zasłony.
VII
Zacna Taszyńska zmarła w progu zimy,
To rak kobiecy wygnał ją przed bramę.
Wokół nie było ni księdza, ni Żyda.
Śnieg leżał na dachach.
Skwierczał gaz w latarni.
I stoi mocna. Kamienna. Zwieńczona portykiem.
Jak głowa kobiety w strzałach papilotów,
Która wzgardliwym objawia śmierć,
Mężnym zaś tarczę — z koroną Gorgony.