Zuzanno! ty wiecznie swoje!
Latasz od samego rana;
Sama uprzątam pokoje,
Kuchnia niepozamiatana...
— Pani by tylko nudziła!
Przecie jużem raz mówiła,
Że co dzień u panny Marji
Muszę bywać na prymarji.
Zuzanno! patrz! jedenasta!
Od dwóch godzin sługi wszędzie
Już popowracały z miasta,
A ty... kiedyż obiad będzie?
— A to mi się spodobało!
Jeszcze siedziałam za mało!
Cóż to znów za takie dziwy!
Wstąpiłam słuchać wotywy.
Zuzanno! patrz moja droga!
Patrz! pieczeń na nic spalona!
Cóż to jest? Bójże się Boga!
Przecie stoisz koło trzona!
— No — widzę, to i cóż z tego?
Słyszałam coś spalonego,
Ale mówiłam różaniec.
Pierwsza dusza, niźli taniec.
Zuzanno! całe wieczory
Gdzieś siedzisz, pewno w kościele;
Wiesz przecie, że pan jest chory;
Tego już trochę zawiele...
— Za wiele! Święte Maryje!
To dopiero komedyje!
Od rana same grymasy!
Takie to już teraz czasy!
Dosyć już byłam cierpliwa,
Że znoszę te ceregiele;
Pan na mszy świętéj nie bywa,
Pani raz w tydzień w niedzielę;
Ksiądz Jan gadał na spowiedzi,
Że tu u państwa czart siedzi.
Nie chcę z czartem wchodzić w drużby;
Jutro odchodzę ze służby.