Klika i miotła

Losy Krakowa miasta,
Starego weredyka,
Trzyma za łeb niewiasta,
Któréj na imię: Klika.
Pani ta, gładka jak żmija,
Gdy widzi że postać czyja
Z innéj a nie z jéj fabryki,
Natychmiast żądłem wywija;
I syczy: on nie jest z Kliki,
I syczy: on nie jest z Kliki.

Owóż, jakoś się zdarza,
Że do miasta zagnały
Losy, na dygnitarza,
Męża postronnéj chwały.
Na to Klika wnet powstanie,
I rozpoczyna pełzanie,
Zmowy, podziemne praktyki,
I świątobliwe wołanie:
Kąsać go! bo on nie z Kliki!
Kąsać go! bo on nie z Kliki!

Gdy ten koncercik słodki
Grano dla Bozkiéj chwały,
Gdy przez brzydkie dewotki
Pierwsze puszczono strzały;
Klika, na rannego zwierza,
Ostateczny cios wymierza;
Wie, z uświęconéj taktyki,
Że już czas palnąć z moździerza
Na tego, który nie z Kliki,
Na tego, który nie z Kliki.

I owo czarna wiecha,
Zacnéj Kliki cyrulik,
„Czas“ stary, szpetny klecha,
Drukuje artykulik.
A choć słodkich słów dobiera,
To przecie każda litera;
Téj bogobojnéj krytyki,
Jedną tylko myśl zawiera:
Wygryźć go! bo on nie z Kliki!
Wygryźć go! bo on nie z Kliki!

Co daléj? mniejsza o to;
Przecież nie koniec świata;
Toć i najtęższe błoto
Miotła nareszcie zmiata.
Do czasu dzban nosi wodę,
Do czasu wilk czyni szkodę,
Nastanie pora logiki,
Rozum z miastem zawrą zgodę;
I — miotła dotknie się Kliki,
I — miotła dotknie się Kliki.

Czytaj dalej: Idylla maleńka taka - Mikołaj Biernacki