— Wiesz co kochana żono,
Że to wytrzymać trudno;
Nigdzie nie zamieciono,
Wszędzie nieład i brudno...
— Oho znowu morały!
Będzie gderał dzień cały!
Jakby też o co było!
Straszne rzeczy się stały,
Że się tam raz zdarzyło!
— Ależ moja kochana,
Przypomnij tylko sobie
Wizytę pana Jana.
W sali Staś marchew skrobie,
Na progu dwa szafliki,
Miska, trzewik Moniki,
Woda co się w niej myło,
Na drzwiach brudne ręczniki...
— No, to się raz zdarzyło!
— A przypominasz duszko,
Owo miłe zdarzenie,
Jak Edzio wlazł pod łóżko,
I przy pannie Helenie,
Wyciągał stamtąd pierze,
Niepomyte talerze,
Jakąś gruszkę nadgniłą,
Doprawdy, at wstyd bierze...
— No, to się raz zdarzyło!
— Albo te nasze dzieci,
Obdarte, rozczochrane,
Brud się na nich at świeci;
Toż to skonstatowane,
Że raz nie wiem kto taki,
Dawał im dwa trojaki;
Żal mu się ich zrobiło.
Myślał że to żebraki...
— No, to się raz zdarzyło!
— Ależ moje kochanie,
Nie to, to co innego;
Ze służbą zamieszanie,
Że aż coś okropnego.
Wiecznie cię o coś proszą,
To wnoszą, to wynoszą,
To się tam coś rozbiło,
A wypadeczek z broszą?
— No, to się raz zdarzyło!
— Ależ gdzie tam raz, — zawsze....
Zdaje mi się ktoś dzwoni...
— O! nieba najłaskawsze!
To pewnie pan Antoni!
A tam w sali pierzyna!
Nie otwieraj! Regina!
Gdzie są klucze? To miło!
Na biurku cielęcina!
A to mi się zdarzyło!