Seans na dnie morza

Na dnie morza,
uśmierzywszy fale,
do seansu siedli aniołowie
i w natchnieniu połączyli ręce.

Wody martwym płynęły ołowiem,
życia jeszcze nie było w nich wcale,
meteory w nich gasły —
nic więcej.

Wkrótce zasnął anioł najwrażliwszy,
mediumicznym, twardym snem zmożony
i w ciemności zadrgały straszydła.

Tłum fantomów wzrastał, ośmielony,
na anielski fluid się rzuciwszy,
skrzela prężąc,
jak szatańskie skrzydła.

Seans z wolna rósł w siłę i w głębię
i strach nagle pochwycił za włosy
aniołów, gdyż u wód stropu

błysnął upiór posępny, beznosy.
wielkooki i o chciwej gębie,
w wieńcu ramion:
ohydny oktopus.

Stu mackami, które ssą i ranią,
chciał dosięgnąć nietykalny seans,
blisko łyse podsuwając czoło.

Tak przeraził i wzburzył ocean,
łamiąc w złości
swoje osiem ramion,
że anioły zerwać chciały koło.

Ale wówczas,
ciężkie od świecideł,
nadpłynęły kolorowe zjawy,
jak melodią pędzone korwety...

Rozsypały ziarno perłopławy,
widząc morskich róż i wężowideł
falujące,
namiętne balety...

Anioł mocniej zasypiał i marzył,
tworząc wstęgi, bukiety i dzwony,
piły, młoty,
i żyjące tarcze.

Wśród aniołów zbladłych, pochylonych,
drżały śmiechy najcudniejszych zdarzeń
i grymasy chorowite i starcze...

Aż gdy rosnąć począł cień bez miary
wieloryba i straszyć dokoła,
gdy nieboskim począł miotać cielskiem —

obudzono zmęczonego anioła,
rozproszyły się żyjące mary,
i zakończył się seans anielski.

Czytaj dalej: Miłość (Nie wi­dzia­łam cię już od mie­sią­ca) - Maria Pawlikowska-Jasnorzewska