Nad śniegów pustą, bezbrzeżną równiną
Zachodnich żarów gaśnie rąbek wązki,
A wierzb umarłych bezlistne gałązki
We mgle czerwonej kratę czynią siną.
W mroku, co w śniegi błękitnawo pada,
Kołują zwolna czarnych ptaków stada
Nad śniegów, pustą, bezbrzeżną równiną.
W głuchej martwocie białe śpią zagony
I tylko czasem wichry — płacząc — wydmą
Z powiewnych puchów jakieś blade widmo,
Które nad pustką chudemi ramiony
Chwieje — i w śnieżny zapada się wyłom,
I znów, ogromnym podobne mogiłom,
W głuchej martwocie białe śpią zagony.