Dniało. Mleczne wodorosty wiły
skręty coraz to wyższe loki snu.
Ona lilię ciała unosząc, jeszcze mówiła: \\"Miły\\",
gdy on, od snu złego ciepły, już szedł na łów.
A mieli noce upalne, nie było w nich nadziei.
Płomyk z ust przelewany - pożar ogarniał noc,
a potem już dogasało, był pokład, co się chwieje,
mrok podobny do rany i pnie spalonych rąk.
\\"Miły\\" - mówiła jeszcze. A on oczy białe,
co. tak od snów wyblakłe, odwracał: \\"Czy ty wiesz,
tej nocy byłem w lesie, gdzie jodły skamieniale
były jak srebrne organy, z których tryskała krew\\"
A potem ręce łamał u okien, które mróz
przemienił w morza martwe, gdzie nie żeglował nikt,
i nie było nadziei. Więc szedł przez zimny próg,
jakby wstępując nagle w nieprzejrzystość szyb.
I nie było nadziei. Stygło jasnym ciałem \\"
w pokoju, który nad nią sklepiał niebo w kwiat,
gdy on szedł wzdłuż zawiei jak przez łąki białe
i snem niedokończony ręce w rzekę kładł.
styczeń 42 r