Nie znam tych słów, o które świat się oparł,
stoi mi murcm dzień, a martwa stopa
tak się po zicmi ciągnie i odciska
ślady, w których jest razem krew i krwi kołyska,
którą jest ciało. Ciało gdzie mnie nosi,
nie znam tych dróg. Czyżbym ja jeszcze prosił
przed tym sklepieniem kościołów, na których
jednym słowcm początku ustawiono góry -
- ludów, co zawsze w kręgach wirując z planetą
nie wiedzą, czy jest głód, co sytość? Nie to
i nie tak się wyroi z nich, co w chmurze grało,
i przejdzie głos ich w przestrzeń jak do ziemi ciało.
Czyżbym ja z nimi klęczał u niebiosów,
co tylko nocny lęk i tIWoga gromów głosu,
gdzie koronkowi aniełi skrzydłami
są jak obłoki przemienione w kamień?
Nie wyrzcżbione są te nienazwania
i nie mnie rLcżbić je w ten czas czekania.
Czyżbym ja spalał głos, by zloto iskier samo
spadało mi przez oczy ptaków gamą
i żeby z nich zasłonę blasku czynić
i jak pożogi burz - je potem winić?
Albo ja wołam to - co nigdy moim,
co ciała snem lub ciała niepokojem.
A prawdę gromów Bogiem zasłaniając
omijam tych, co życia w nich czekają.
Albo w pogardzie tak rosnę i stanę
czasem za proch, a sobie sam za ranę,
i tak nazywam to, co mi zostanie.
przez całą wieczność grobem i czekałem.
I nic mi już, bo mnie i tak spopieli
ciała niepokój, a miną weseli,
i nie odgadną po węglach i prochach,
żem był czekaniem Boga i żem kochał,
żem się tak spajał wiary pokuszeniem,
a tak człowiekiem spłonął, że nie został cieniem.
styczeń 1942 r