Po twoich rzekach (rzeki są czarną farbą)
do jakich dżungli drogę jak konia dowiodę?
Takich pejzaży lotnych ręką nie ogarnę,
takie pejzaże są jak niebo rzucone w wodę.
Tam długie karawany, tam niedźwiedzi smutek
skulony w małych namiotach drzew
i oczy zwierząt, oczy jakichś innych niezabudek,
tam każdy śpiew mój - łabędzi śpiew.
Jakże ja tam w suchym blasku lampy
dom zbuduję ostatecznych snów,
w kropkach z tuszu egzotyczne miasta
zaludnione turbanami anielskich głów?
Jakże ja tam (góry są płaskie - to papier)
pójdę w wiolonczele lasów i gór,
szorstki karton do krwi rozdrapię,
kiedy sufit martwy zamiast chmur?
Wydobędę was, sny niedżwiedzie,
i atlantyd owadzi brzęk,
bo mój wieczór to dyliżans, wszystkie lądy przejedzie,
obcy papier rozwiązując jak trudny sen.
luty 1441 r