Znad wód, gdzie nigdy nie zaszumią burze

Znad wód, gdzie nigdy nie zaszumią burze,
Z dolin, gdzie nigdy nie więdnieją róże,
Tę, którą kochalm, wywiodłem za rękę,
Tę, którą kocham, powiodłem na mękę
Do północnego i smutnego kraju,
Gdzie bledsze niebo i ciemniejsze chmury,
Gdzie głębsze jary i olbrzymie góry,
Porosłe bluszczem niedoszłego maju.
*
Szedłem z nią razem dzień jeden i drugi,
A z tych dni każden był cierpieniem długi;
Szedłem z nią razem po alpejskich śniegach,
Wśród sosen wielkich, szumiących wichrami,
Takby się Bogu modliły hymnami;
Szedłem z nią razem po przepaści brzegach,
Kędy potoków rozerwane falle
Huczą pod ziemią jak przeklętych żale.
A ona do mnie ze smutkiem głębokiem:
"Patrz ty się w otchłań, czy nie dojrzysz okiem
Grobu cichego tam na dnie, tam w dole,
Gdzie bym już mogła odpocząć jak w domu
I spać na wieki, nie znana nikomu,
Z żwirem pod głową i z żwirem na czole?"
*
A ja ramieniem kibić obwiązałem
Tej smutnej mojej, którą, tak kochałem,
I nad przepaścią w górze ją trzymałem -
Ona, z rąk moich na pół wychylona,
Całkiem ponętą przepaści znęcona,
Jak gdyby głosem tych fal urzekniona,
Długo patrzała z dziwną żądzą w oku
Na skał spadzistość i wiry potoku -
A twarz jej była blada nad blademi,
Jak te, na których już sen śmierci gości,
Twarz najpiękniejsza, com widział na ziemi,
Anielsko śmiała myśli spokojnemi,
Co na nią spadły od strony Wieczności.
*
"Nie, ty nie znikniesz z widomego świata,
Póki masz we mnie na tym świecie brata,
Póki w tym sercu dom pozostał tobie!
A jeśli zginąć mam w walce z dumnemi,
Dopiero wtedy szukaj domu w grobie,
Gdy sama będziesz na tej wielkiej ziemi,
Ale nie wprzódy! - Bo nie oddam ciebie,
Choćbyś już dzisiaj miała zasiąść w niebie
Pośród aniołów, zbawiona i święta -
Samym, aniołom ja nie oddam ciebie!
Słuchaj - o, słuchaj - niech będzie przeklęta
Ta chwila teraz! - Boś opuścić chciała
Tego, któremuś dobro obiecała,
Dobro jodynę w tym świecie cierpienia,
Gdzie serc samotnych oddzielne westchnienia
Jednym się tylko nastrojem miłości
Przemienić mogą w wielki krzyk radości,
Co z dwojga nieszczęść jedno szczęście rodzi
I z jęków dwojga pieśń jedną wywodzi!
Ach! póki iskra w moich piersiach pała,
Póki krwi kropla w tym ręku została,
Ty będziesz ze mną - póki mogą wschodzić
Myśli w tej głowic, a z nich czyn się rodzić,
Ty będziesz ze mną! - Teraz i na wieki,
Sercem, gdym bliski, myślą, gdym daleki,
Ty będziesz ze mną! - Odwołaj twą duszę,
Co już twe blade lice opuściła,
Co już odchodząc, w te fale się skryła,
Bo ty żyć będziesz, póki ja żyć muszę!"
*
I dalej niosłem tę omdlałą moją
Przez wieczne śniegi, przez jasne lodniki,
Gdzie skał zamarzłe piramidy stoją,
Gdzie jaskiń błyszczą kryształowe bramy,
A siatką srebrną rozbiegłe strumyki
Skaczą przez głębin lazurowych jamy -
I zszedłem niżej, w jakieś mgliste strony,
Coraz to niżej, w posępne doliny -
Tam księżyc wschodził, mgłami otoczony,
Jak cmentarz złoty nadziemskiej krainy,
Płynący wolno nad ziemi cmentarzem -
I tamem stanął pod kaplicą ciemną,
Gdzie Chrystus krwawy nad wielkim ołtarzem
Konał - u Jego stóp tam świętą moją
Złożyłem śpiącą - a zewsząd nade mną
Mgieł się tumany do księżyca pięły
I jak sen, znika - w powietrzu niknęły.
Ona śpi ciągle - na jej twarz anielską
Kładły się chciwie księżyca promienie"
Padając z góry przez bluszcze i zielsko,
Co tam się wiły po gotyckiej ścianie.
A kiedym ujrzał jej postać uśpioną,
Tak cicho piękną i opromienioną,
Bogu dziękował za tę szczęścia chwilę.
O, wyście zimni, wy tego nie wiecie,
Co twarz kochana, gdy zaśnie w pokoju
I tak wygląda jak szczęśliwe dziecię,
Co nie wie jeszcze o smutkach i zndju.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
i dalej potem, gdy się przebudziła.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
*
Aż w ciemnej nocy na brzegach jeziora
Tę, którą kocham, porzucić musiałem,
Tę, którą kocham, bez łez pożegnałem,
Bo łzy już wszystkie nad nią wypłakałem.
Kiedyż to było? Ach! to było wczora -
Albo przed laty - może przed wiekami -
Bo czas się w duchu nie Uczy chwilami,
Lecz serca pieśnią lub serca jękami!
A odkąd świętą moją porzuciłem,
Wszędzie znak śmierci wyzierał mt z czoła
I trumnę ciężką w piersiach tych nosiłem:
Własne me serce - bez mego Anioła.
Aż ci, co niegdyś znali mnie na ziemi,
Kiedy ja, dumny, walczyłem z dumnemi,
Wszyscy mówili: "Czyż przed czasem zginie?
Czyż smak boskiego już nad nim przekleństwa,
Ze jad tajemny w jego żyłach płynie
I myśli jego tak bliskie szaleństwa?"
A jam ich słuchał i w duszy się śmiałem,
Bo kiedy wrócę w oddalone sirony,
Gdzie moją smutną, świętą pożegnałem,
Ja wam powiadam: będę przemieniony
I wy powiecie, że z grobu powstałem.

Czytaj dalej: Nim słońce wejdzie - Zygmunt Krasiński