Im dalej idę po drodze żywota,
Tym twój ideał się bardziej nade mną
Rozszerza — rośnie — gdyby tęcza złota,
Rzucona w ukos przez świata noc ciemną!
Nie w dniach mych przyszłych — lecz w dniach mej przeszłości
Żyje, com widział boskiego na ziemi!
A dni, co przyjdą, przyjdą na wzór gości
Smutnych i czarnych — o biada mi z niemi!
Jedną cię tylko prawdziwym aniołem
Znałem na świecie — reszta wszystko — ludzie!
Przed tobą tylko rozjaśnię się czołem,
A przed innymi zwiędnie czoło w nudzie!
W nudzie — w cierpieniu — w tej ducha chorobie,
Co serca chwyta, które piękność znały,
I toczy — póki nie ucichną w grobie,
Lub nie stwardnieją na wzór twardej skały!
A jeśli jeszcze się z tego kamienia
Kwiat jaki smętny wyczołga pod słońcem,
To nie kwiat szczęścia — lecz kwiat przypomnienia,
Co kwitnie ludziom przed życia ich końcem
I drogę grobu wytyka liściami —
Prowadzi z wolą do ostatniej schrony,
Aż się nareszcie zwinie nad trumnami
W suche na wieki i śniade korony!
Taki mnie wieniec — ostatni mój — czeka!
Idę po niego — łatwy do zerwania —
Jeszcze nie minął żadnego człowieka —
Sam się nasuwa — ku czołu się skłania —
I lubi czoła, schylone do trumny,
Na których zwiędło natchnienie i szczęście!
Lubi, by niegdyś odważny i dumny,
W wieczne z miernością związał się zamęście.
Tak w życiu każdym śmierć się rozpoczyna —
Dni kilka jeszcze, a wznak się obalę —
Żyłem, gdy biła piękności godzina —
Zginę, gdy zaczną płynąć głupstwa fale!