Śpią żołnierze. Kamienne drzemią magazyny,
w nich tysiące nabojów i tony słoniny,
księżyc blaskiem jałowym oświeca chmur brzegi:
po izbach karabinów stoją dwuszeregi
i ściany gniotą twarde karabinów cienie;
śpią żołnierze, strudzonym uśpieni marzeniem,
a służbowy przy świetle lampki elektrycznym
pisze listy łez pełne nieortograficznych
i w listach słowa proste jak dziecko, gdy zaśnie,
kojarzą się z gwiazdami, które wzeszły właśnie.
Raz, dwa: podkutych butów słychać krok uparty:
to do prochowni idą ront i zmiana warty,
przed dowództwem surowym na chwilę przystają.
Koszary coraz głębiej w noc się zapadają
i groźne cienie koszar są pobojowiskiem
świateł z niebios upadłych.
Spójrz przez okno, sierżancie, jaki księżyc zloty,
jak spokojny firmament i planet obroty!
Cisza - lecz gruchnie falą mosiężnego krzyku
najsmutniejsza z melodii - melodia capstrzyku.