Tristis est anima mea
usque, jak mówią, ad mortem...
Oto się jesień zaczęta
i nie ma komu dać w mordę;
i nic, już nic nie zachwyca,
i nic, już nic nie wystarcza,
idzie przez łan osmętnica,
tęsknota gospodarcza.
Sam na pomoście tramwaju
uczuwam taką tęsknotę...
O, jak te liście spadają.
O, jak spadają złote...
Lecz boleściwe westchnienia
wicher rozprasza wraz z liśćmi,
fantom własnego marzenia -
kędy, ach! kędy iść mi?
O drogo, drogo ty moja
na Widok czy Mazowiecką!
o ja, idący jak Boya
"we mgle pijane dziecko"!
Bowiem, jak mówi Wolica,
cierpię na "gorzkie torsje",
tkliwy kochanek księżyca
i pies, i pies na forsę.
Dziwią się nawet Żydowie,
że niby ta senna jesień,
a mnie nie nęci manowiec
słowiańskich, chmurnych uniesień;
na honor, na Żuli ciało!
nie wierzcie w takie potwarze:
bywam w południe w PKO,
lecz wieczorami marzę
o sobie i o sanacji,
Daszyńskim, innych, co kocham...
mam nawet kącik w redakcji,
w którym cichutko szlocham.
Gdy wspomnę (ach, jakże mięknę!)
świetlaną zjawę dzieciństwa...
Ha, życie może jest piękne,
ale za dużo świństwa.
Eeech! to się jesień zaczęła
i nie ma komu dać w mordę...
Tristis est anima mea
usque, jak mówią, ad mortem.