Raz Pramżu wyjrzał z nieba przez okno na światy,
Które był stworzył przed laty.
I zmarszczył czoło widząc pasmo zbrodni,
Jak smok opasujące na około ziemię.
Ujrzał i krzyknął — Wszyscy żyć niegodni,
Całe ich wygubię plemię.
Rzekł i tą ręką, która nieba trzyma
Klasnął, aż światy najdalsze zadrżały,
I z głębi otchłań, gdzie duchy siedziały
Wywołał Wieję i Wandę olbrzyma.
Idźcie, rzekł do nich — Oto jest garść błota,
Na któréj ludów ćmy, czarnieją zdala.
Pramżu wam ziemię przewrócić pozwala,
I niech nią póty ręka wasza miota,
Dopóki ludzie nie zginą zuchwali,
Co ją występkiem skalali.
I poszły duchy i w ręce ją wzięły
Poczęły chytać i kołysać ziemię.
Wody do góry wzniosły się i wzdęły. —
I jak rzekł Pramżu — znikło ludzkie plemię.
Przez dni dwadzieścia i przez nocy tyle
Wanda i Wieja ziemię kołysali,
A resztka ludzi zagnana od fali,
Na gór wierzchołku, ściskana za chwilę,
Już zginąć miała;
Gdy Pramżu oknem wyjrzał na niebios krainę —
I ujrzał ziemię srodze skaraną za grzechy —
Pramżu jadł właśnie niebieskie orzechy;
I przez litość na ziemię wyrzucił łupinę,
Ludzie w nią wsiedli i wśród wzdętych fali
Na niéj się uratowali.
Wanda i Wieja wróciły w otchłanie,
A Paramżu święcąc pokoju godzinę,
Przez niebo rzucił na pojednanie —
Siedmiobarwną Linxminę,
Nad Białe morze przyszło ludzi dwoje,
Jedna z par ocala tych w łupinowéj łodzi,
I osiedli na Litwie. — Lecz starzy oboje,
Myśleli że się lud z nich nowy nieodrodzi.
Nie — rzekła im Linxmine z górnego obłoku,
Pramżu chce z was mieć nowe pokolenie —
Skaczcie przez te kamienie,
A po każdym waszym skoku,
Z kamienia człek się urodzi.
Posłuszni starzy na Pramżu rozkazy,
Przeskoczyli dziewięć razy
I ztąd litewskich dziewięć pokoleń pochodzi.