Yako Sathan kusił pustelnika na puszcze

Kiedy sie thak owo na thy dussne igraſzki, a czudny zabaweczky wssyſtcy po ſczypcie zrzucać mamy y jać wam powiem jedną, pry Pan Rey z Nagłowice powstając, a siwego muskając wąsa; alie mi daczie śliwek necke Panie Stanisławie, żebym ſobie gadając gardziele przecierał, a z garniec miodu Lubelskiego od Mathyasza z Winiawy, boć wiecie, że ja nie rad na czczo gadac pocznę.
 Skinął hnet Pan Pſzonka, a pachołkowie mu wino i antypaſthy z owocami przynieśli, ktore koley oſzedłſzy, przed Panem Reyem sie zaſtanowiły. Dopieroż zabłyſzczał mu on jego żarłoczny żołądek przez oce, y tak prawić począł, czeſto gardło płucząc, a przecierając.
 Zabyłem gdziecz to czedł, bo rzecz nie mojey głowy, alboć to w żywociech Swietych, ktory zową Legendy, albo mi to za ſie ongi jaki klicha ſtary, co jesli nie Mnich z ambony w uſze kładł. A ta mi sie bajka czy prawda spodobała, ażem ją w pamietaniu zachował chocia bez ymion a miesc własnych, z kim i kedy ſie to działo; a tho ſobie kożdy dołożcie, yako ktory chce.
 A miało ſie thak:
 Był ongi na puſzcze jedyn ſwiąthy puſtelniczek, trawiąc dni ſwoye na rozmyſzlaniu a modlitwyech, yako prawy Cenobitha. A był tak wielkim ſwoyego ciała, ba wſzelkiey cielesnosci nieprzyjacielem, że żył ono zyoły a korzonkamy yakie na oney puſzcze naydował pod nogi, nie bacząc na wygode, chodząc w ſkorze zwierzecey, bez wſzelakyego ſchronienia a dachu nawet od ſłoty y złey pory. Y był przyſzedł do tego ſtopnia moczy nad ſobą, iż w dumie ſwey powiedział duſzy ſwojey.
 — Otociem ja wolen grzechu, y żaden mnie ſathan nie skusi na zło.
 Rzekł tho, alisci gi Bóg uſłyſzał i zeſłał nań czarta aby go kuſił, a było mu ymie Mephiſtophilis, ktory yest yeden z dukow piekielnych abo ſtarſzych, a przeto przebiegleyſzy a chytrzeyſzy od ynnych, yako tho theologom wyadomo. Y ſkrobał ſye w głowe ſzathan a myſlał yakoby gi pożył, y niewidział ſłabey ſtrony, y zayrzeć nie mogł w yego ſerce, z kąd by go ranił, tak ſye on ſwiąthy człowieczek od ſwiata był odwiązał. Aleć już go nie puſzczał ani na chwile, tylko krok w krok za onym puſtelniczkiem chodził a ſzpiegował gi. Wſzakże długo bezſkutecznie, bo głoſu yego ſłyſzeć nie mogł, a przeto ſerca ſpełna nieznał. Nie zraził ſie jednak ſathan, a konczył ſwoye, y rok tak już z onym ſwiąthym na puſzcze przemieſzkawſzy, począł mocznieyſzych ſzukac ſrodkow ku pokuſzeniu, aby go w utrate cnoty uwiodł.
 A ſtało ſye thak, yż on ſwiąthy człowiek wyſzedł raz na brzeg lasu y modlił ſie patrząc na zachodzące ſłońce. Y ſpodobał mu ſye widok ſwyata, jakiego niemiał dawno. A był wieczor wioſenny, woniejący zioły i czudny, y cichość yaka przed nocą bywa uroczyſta a dumanyom pochopna. Znienaczka wiec za naprawą ſzathanſką, jął dumac przeſtawſzy ſye modlitwy on ſwiąthy człowiek, a cofając ſie myſlą młodosc ſwoyą przypomnyał. Bo yle razy człowyek duma y rozważa w duſzy ſwoiey, zawſze wroci do wiosny życia, yako do zródeł wracayą wody po długim zakrencie, obyegłſzy prawie ſwiat cały.
 A thak przybyły mu na myſli młody yego latha, yako ſye wychowywał u pana rodzicza ſwego y u drogiey macierze ſwey, y odnowiły mu ſye w myſli pola oyczyſte, rowniny y niwy kthorych był dawno dla Boga zapomnyał. Y zdało mu sye yako by był mały y yakoby jeſzcze na matczynych reku ſpoczywał, y zdało mu sye ſłyszec oycowſkie napominanie y braci a ſioſtr ſzczebiotke. Aż z myſli do myſli przyſzedł do tego yako był chłopieciem, a oyciecz mu konya darował kthory był mały, a czudnie rzezki, y znał go yako pies abo ptak hodowany własnie.
 A thak wſpomnienia thy znowu ſerce yego ku zyemi ſkłoniły y jął żałować przeſzłosci swey y mimo woley wyrwały mu ſye ſłowa.
 — O gdybycz teraz mogł choć widziec takiego konika!
 A ſzathan kthory go nigdy nie opuſzczał y okazyey ono ſzukał, poleciał a przynioſł konya z ſiądzeniem; takiego własnye o iakim on ſwiąthy wſpomniał y w tey chwili pożądał. Zdumyał ſye ſwiąthy człowjek uyrzawſzy go przed ſobą, alic ſye czartowſkiey ſztuki w tem niedowąchał, i myſlał ano mu Bóg w cieżkiem żywocie zeſłał te nagrode; y jął Bogu dziekowac a rozpłakał sye yako dziecie na widok then y cały myſzlą w przeſzłosci ſye utopił.

 Patrzał, obchodził, a oglądał konya y głaſkał go ręką, całował a obłapyał yako był zwykł za młodu. Aż z oney pieſzczoty, chec go niepomierna wzieła przeyechac ſye na nim troche, y nie poſtrzegł ſye że duſſa yego już ſye była od nyeba dla zyemſkiey acz niewinney roſkoſze oderwała.
 Y ſyadł na koń ów puſtelnik, aż oto, ſzathan co ſye był w konya przedzierzgnął aby go kuſił, prędkim lotem unyoſł go w powyetrze, wyſoko y thak ſzybko, że wprzód całą zyemye, potym zaſie y ziemi już nie uyrzał. A że gi ſtrach przeiął wyelki i począł drżeć y myſzleć czo ſye z nim ſtało? a upamyętać ſye nie mógł, myeniąc że jeſt yako drugi Elyaſz żywcem do nyeba porwan.
 W tym ſzathan, ozwał ſye doń przez Konya w kthorego ſye był przedzierzgnął.
 — Swiąthy człowiecze, pry, aboczyem nie ſkusił? A toć jeſt fortel ſzatański, a teraz w mocy mojey jeſteś y uczynye z tobą co ſam zechce.
 A on puſtelniczek rzekł, drżąc wielmi.
 — Cóżem ci uczynił, abyś mnie thak ſrodze przeſladował?
 — Sam to Pan, nie ja, zeſłał mnye, pry czart, abym cje upokorzył, iż rzekłes w duſze ſwoiey, że nie maſz grzechu, a ſzathan mocy nad tobą.
 Przyznaye ſye, iżem ſłaby, yako ludzka iſtota, rzekł ſwiąthy.
 — Aleć na tym niedość, bo w tym coś dotąd uczynił, niema grzechu, a ya do grzechu wprowadzić cje poſtanowiłem y niepuſzcze cie, a o zyemie rozbije z tey wyżyny upusciwſzy, jeſli mi grzechu popełnić nie poprzyſiężeſz.
 A ſwiąty jął gorzko płakać y lamentować mówiąc.
 — O! na coż mnie ty mysli y żądania przywiodły. Otociem w ręku ſzatanſkim y grzechu blizko y utrace nyebo, na którem całe życie pracował. Puść mnie ſzatanie lub rozbij, a do grzechu nie wwiedzieſz.
 — Dobrze, rzekł czart, toć ſie z tym nie ſpieſzmy. A ſpójrz ono pod nogi swoye y obacz ſmierć ową o kthorą proſiſz: Y ukazał mu ſzatan ſztuką ſwoyą dyabelską, prawie pod nogamy yego, naprzód chmury czarney ſtraſzliwy pyorun w onych ukryte, a niżey onych przeglądayące ſkały oſtre yako noże y nayeżony w górę, a morze pod nimi. A uyrzawſzy to ſwiąty ów zaląkł ſie wielmi y począł trząść ſie mówiąc:
 — O Boże móy nie dozwól mnie themu nieczyſtemu ſathanowi do grzechu dowieść. A ſathan smiał ſie y mówił.
 — A toćeś w ręku moyém y z onych nie wydzieſz bez ſzwanku, albo cje oto rozgruchocze, tak że lat dzieſięć y ſiedemkroć dzieſięć bedzieſz padał z góry y widział ſmierć ſwoyą co chwila, nizeli umrzeſz. Albo mi przyſiąż iż zgrzeſzyſz.
 A ſwiąthy z wyelkiego przeſtrachu począł mówić do ſathana.
 — Duchu nyeczyſty, ponieważ cye Bóg na moje upokorzenie zeſłał, yakiegoż chceſz grzechu po mnie?
 — Oto, rzekł ſathan naſmiewając ſye nieſzczeſliwemu, daje ci prze łaſke moyą trzy grzechy do wyboru: pierwſzy abyś sie upił, wtóry abyś cudzą żonę na grzech przywyodł, trzeci abyś meżobóyſtwo popełnił.
 A ſwiety z onego obrzydzenya yakie myał do grzechu począł ſie wzdragać y wołac.
 — O ſzatanye! azaliż ci niedość abyś mie do grzechu przywiódł, trzebaż ci jeſzcze tak ſrogye y cieżkie wyſtepki dawacz mi do wyboru?
 A on Mephiſtophilis pry na tho:
 — Yeſteś w moczy moyey, a przed sie rób yako chceſz.
 Y myſzlał ſwiąthy, a zdało mu sie, że chocia piańſtwo jeſt rzeczą bardzo ſprosną a grzechem wyelkim, boć duſze naſzą nieſmiertelną plami y oną w ſobye wrzkomo topi, yednakże rozumyał, aby to myał być z tych trzech grzechów namnieyſzy, y rzekł ſzatanu.
 — Ano kyedy taka wola Boża nademną, wybieram piańſtwo.
 Y rzekł mu ſzatan.
 — Dobrze yeſt.
 Abowiem widział yż od tego grzechu wſzelki inny yakoby ze zródła początek ſwóy byorą, czego ſwiąthy nye rozumiał, a nie ſpodział ſie. Y rzekł mu ſzatan.
 — Przyſiąż mi na duſze ſwoyą, że ten grzech popełniſz.
 A ſwiąthy rzekł —
 — Przyſięgam.
 Aż w owey chwili, koń i z nim ſpuſzczać sie począł lekko ku zyemi. A była już noc, ono xieżyc swiecił a gwyazdy pałały na niebieſiech. Y powoli uyrzał on zyemye, a na niey ſwyatło w miaſtach y po wſiach y ludzi yakoby mrówie przechodzące po nij. A potym uczuł dym zyemi y ſzum, gwar, ſzelest, aż ſpuſcili ſie, y ſtaneli z koniem.

 Lecz za ſye nie na puſtyni, alic w mieſzczie a grodzie wielmi wielkim, przed ſamymi drzwiami a wrotyma goſpody. Y rzekł mu ſzatan.

 — Wniydź y upij sie, abowiem zwyązałeś ſie przysiegą, a ja pilnować cje będę y krokiem cie nie odſtąpie, aż grzechu dopełniſz. Y ſwiąthy rzekł:
 — Aboż thak nagi wnide na poſmiewiſko do goſpody?
 Abowiem już go była blizkość ſwyata myſlami y wſtydem ſwiatowym owionęła, a ſzathan cieſząc sie rzekł mu:
 — Oto odziene cie w ſzaty bogate y dam ci trzoſ w paſie ze złotem, abyś za grzech twóy zapłacił.
 Y tak ſie ſtało, że on ſwiąthy wſzedł do gospody upokorzony, myſzląc o upadku a wielkiem nieſzczęſciu ſwoym. Y byli tam kupce, którzy za ſtołem ſyedzieli y pili y innych ludzi różnych wyeile, yako więc bywa w goſpodzye, kedy różnego narodu ſchodzi ſie ciżba, a każdy w nij pan, kto jeno płaci. Yedni rozprawyali o oſzukańſtwiech, drudzy o innych wszeteczeńſtwiech ſwoich, yako prawi yawnogrzeſznicy, inni bawili ſie z nyewyaſtami fraucymeru S. Marka a wſzyſtko ſie dzyało tak ſzkaradnie iż ſie ſerce ſwiąthemu pustelniczkowi na on wydok wzdrygało. Y chcyał był nawracać oną zgraye, lecz wſpomniawſzy yż y ſam nie był wolen grzechu, a przyſzedł aby go popełnił, ſiadł a milczał. Aż póyrzawſzy na ſzaty yego nadeſzła k niemu goſpodyni domu młoda a chędoga białogłowa, pytając czegoby pragnął. A on rzekł:
 — Wina.
 Y poſzła ona kobieta y przynioſła mu go, dobrego a najlepſzego.
 Owoż kiedy hippokrat ów z żołądka do głowy mocno ſkutkować a burzyć ſie począł, yako to więc u tych bywa, co ſame wode piją; ſwyat yakoby inſzy ſtanął przed oczyma yego, ze wſzyſtką Mammony pieknoſcią, y zagaſłe w ſercu puſtelniczym żądanya a myſli, yakoby cudowną moczą ſzatańſką z korzenia odroſły. A tak pijąc ulubował ſobye już piańſtwo i co z początku mimo ſwey woley czynił, to już kończył z ochotą y roſkoſzą, aż drugi dzban onego przednyego wina podacz rozkazał.
 Tym czaſem ona goſpodyni kręciła ſye po izbie. A była młoda y hoża niewyaſta jakom rzekł, yako ony bywaią co po goſpodach ſyedzącz, wymówny ſzczebyotliwy, zalotnicy prawie wdziękami ſwymi ſzynkują.
 Y ſwiąty on uyrzał w oney wdzięki wſzytki y dziwił ſie im i myſzlą ſzukał ſpoſobu yakoby ich używał, tak go było ono wino odurzyło a Boga zapomniecz dało. Toż kupce i inny owi ludzie yacy byli w goſpodzye na nocleg do konyech ſwych a wielblądziech poſzli, inni po izbyech ſie rozeſzli; a on ſam ſwiąthy z goſpodynią zoſtał, czem jeſzcze ſmielſzy, a prętſzy do grzechu a złego ſtał ſie.
 A nareſcie, ſkuſzony ſam od czarta, ſkuſił y ſam niewiaſthe do wielkiego grzechu pieniędzmy, który mu był dał czart. Y ſtało ſye, yż ſie układli razem, a ſpali w grzechu. A ona niewyaſta rzekła.
 — Gdyby mąſz a pan móy powrócił, zabijłby mnie.
 Y rzekł on ſwiąthy:
 — Nie bóy ſie, boć nie przybedzie, a gdyby przybył, ja cje obronie. Y w tem poſpali ſie twardym ſnem.
 Aż oto ſtuk ſie zrobił wyelki y ſwyatło ocykaiąc ſie uyrzeli przed sobą, a nad łożem ſtał mąſz oney białogłowy krzycząc a wywijając mieczem. On ſwiąty ze ſnu porwawſzy ſie ſzukał czemby ſie bronił, aż napadł topor pod ręką i tym machaiąc na obie ſtronie, tak ſie mężnie potykał, yż ciąwſzy przez głowe męża niewyasthy, trupem gi położył. Toż krzyk powſtał niezmierny y kupce, a ludzye ony nocleżanye ſie zbyegli y ſąſiady y ſędzyowije onego myaſta y pochwycili gi y zwyązali: A jemu yakoby nagle otworzyły ſie oće y uyrzał ſzkarade ſwoych grzechów y przypomnyał yż za yeden kthóren był przyſiągł ſzatanu, trzy wſzytki yakie żądał, popełnił. Y wyelkim głoſem, yął płakać a narzekać, wołayąc aby go na ſmierć wyedziono było. Y opowiedał ſwoyą hiſtoryą wſzytkim, o ſmierć napretſzą proſząc, którzy ulitowawſzy ſie wolno gi puſcili. Z tąd że powrócił na puſzcze y płacząc a narzekayąc nad ſlepotą ſwą Pana Boga Myłoſzcziwego przebłagał, a z oczow yego płyneły łzy yako dwa poniki wody z pod góry.
 Widziczie owo co to za grzech piańſtwo, boć yeſt matką wſzelakiey ſproſnoſci i widziczie iż naſwiątſzy powiedzieć nie ma w ſerczu ſwym:
 — Otociem beż grzechu, a ſzathan niema moce nademną.
 Bo Bóg ukarze dume yego i ſtrąci go myedzy zbrodniarze, abowiem niema ciała bez zmazy, a póki ono duſza w ciele, rzec nie może.
 — Utrzymam ſie bez grzechu.
 Bo bez zmazy y grzechu, Bóg tylko y angiołowie yego.

Czytaj dalej: Zima - Józef Ignacy Kraszewski