Bruk od kopyt konnicy zatętniał w oddali
drżą proporce w pół białe, w pół amarantowe
W ogromnych białych czapach przed cerkiew zjechali
a na czapie miał każdy srebrną trupią głowę.
Wolni synowie stepów bitewną legendą
Owiani, by rycerze ongiś Artusowi
Zjechali tu pod cerkiew i przysięgać będą
Sokole swe braterstwo Białemu Orłowi…
Tłum ich wkoło otoczył i patrzył w podziwie,
W te stepów melancholią osnute oblicza
W te oczy, w których głębi wolna dusza żyje
Dusza bezmiar pustyni groźna – tajemnicza.
Ktoś głośno wypowiadał zaprzysiężną rotę
Wiatr słowa w pół rozdzielał, rozrywał na ćwierci
Dźwignęły się ku górze dłonie w słońcu złote