1899.
Płaczem zmęczony i znużony łzami
rabi na łoże padł — i sen go zmorzył,
skroń mu czarnemi musnąwszy skrzydłami.
I zdało mu się, że się strop otworzył
nad nim niebieski i w światłości strudze
zjawił się przed nim Ten, co wszechświat stworzył.
A jako ojciec zszedł ku niemu, słudze,
z dobrocią wielką i tak pełen łaski,
jakby mu wszystkie gromy były cudze.
Rabi się przeląkł, a On złote blaski
przyćmiwszy, rzecze: Przecz Cię płacz uwodzi?
i przecz w twem sercu postrzegam niesnaski?
Azali nie wiesz, że ten, co się rodzi,
cierpieć tu musi i iść przez to życie,
tak jak się drogą pełną cierni chodzi? —
O Panie! — jęknął rabi — we wszechbycie
niemasz, w kogoby sroga losu ręka
godziła nieszczęść ciosem tak sowicie!
Oto mój żywot jako jedna męka! —
Stradałem wszystko i wróg mi w twarz miecie
śmiechem szyderstwa, gdy mnie serce pęka!
A wszakżem, Panie, i ja Twoje dziecię
i w prawdzie-m chadzał przed Twojem obliczem,
nad grzech niczego nie strzegąc się w świecie...
Więc jeśli Tobie krzyw nie byłem w niczem,
za co los gorszy dałeś mi od wołu
twardym oracza smaganego biczem?
Zalim Ci modłów zaniedbał u stołu,
przy którym jadam gorzki chleb z popiołem
i piję wodę ze łzami pospołu?
Wszakżeś mię widział z zakrwawionem czołem,
jakom przed Tobą kajał się w pokorze,
nieznanych grzechów szukając z mozołem?
Za co mię chłostasz tak, Zastępów Boże? —
I łkał znów rabi. Jahweh promienisty
rzekł zaś, dłoń wznosząc nad biednego łoże:
Zaiste! Jesteś w obliczu mem czysty
i niemasz żadnej na twem sercu skazy —
więc w cenie jest mi deszcz twych łez rzęsisty.
A iżem srogie na cię zesłał razy,
żal mi i radbym odmienić twą dolę,
byś radosnemi mógł mię czcić wyrazy.
Lecz wiedz, że jedną, Ja Bóg, jeno wolę
mam — i niezmienne są moje wyroki,
co utwierdziły ład w stworzenia kole.
Nim się strop niebios rozpostarł szeroki,
prawa-m zatwierdził wszechbytem rządzące;
słowa me trwalsze są, niż skał opoki.
I jednym torem odtąd wschodzi słońce,
gwiazdy niezmienną odbywają drogę,
a księżyc równe odmierza miesiące.
Zmieniać już tego, com rzekł raz, nie mogę!
Słońcu i gwiazdom iść przez bezmiar nieba,
burzom — w gromową stroić się pożogę,
wodom — w dal płynąć, wichrom lecieć trzeba,
śmiać się i płakać ludziom, zasię tobie
we łzach pożywać powszedniego chleba...
Lecz żal mi ciebie... I gdy chcesz, to zrobię
dla ciebie nowy świat, a starą ziemię
z bólem twym zniszczę i pogrążę w grobie ...
I wskrzeszę nową; nowe ludzkie plemię,
nowy czas, wszystko! Na tym świecie może
lżejsze ci padnie dźwigać życia brzemię. —
Umilkł Jehowa. Rabi duma: Gorze!
ma-li świat ginąć, by on był szczęśliwy,
czy on ma dalej znosić ból w pokorze?...
Wreszcie wzniósł czoło: Pan i Bóg mój żywy!
okazał łaskę nademną, robakiem,
chcąc dla mnie zniszczyć swojej ręki dziwy!
Panie! niech słońce idzie swoim szlakiem,
niechaj grzmią wieki, jak spieniona woda,
niechaj się niebo gwiazd zasiewa makiem,
niech się wiosenna okwieca przyroda
i latem ryczą Twe czerwone burze:
świat jest zbyt piękny, niweczyć go szkoda —,
raczej niech ja Ci w łzach i nadal służę!...