Naprzód! w górę! — Jak wicher zerwał się i pędzi
przez skał stoki, na szczyty, tam, kędy w błękicie
gwiazda dzienna rozlewa promieniste życie,
tęczą blasków zachodnich nucąc śpiew łabędzi...
Kosodrzewin się czepia, głazów, skał krawędzi —
wyżej, wyżej! — te trudy opłaci sowicie
jeden oddech swobodny tam w górze, na szczycie,
w słońca blasku! Przeklęty, kto sił na to szczędzi!
Wyżej! wyżej a prędzej! — Słońce już zachodzi;
prędzej! — chwila wysiłku, a na szczyt się wepnie,
będzie kąpał się w blasków złocistej powodzi!
Nagle stanął, tchu brakło w piersi, drgnęły nogi:
słońce zaszło!... Noc długa — — siła ramion krzepnie —,
dumał chwilę — i w przepaść runął w środku drogi...