I
Od tygodnni już, od ośmiu dni,
Zgłupiał, ogłuchł, albo się rozmarzył.
Patizy w punkt, schwycony ma wzrok
I uśmiechy przelatują mu po twarzy
Zamarł, zastygł, me rusza się na krok,
Na pytania ich me odpowiada -
Jakby d/iwo jakieś ujrzał, zoczył cud
I ku szczęsciu ogromnemu się podkradał
- Ocknij się - mówić) mii, najwyższy czas.
Od Kościoła, powiadają, odpadniesz...
A on. spójrzcie. patrzy w jeden punkt.
Jakby tam było, biedny, najładniej
Księdzu dali znać... Przyszedł ksiądz.
Słup w sutannie żywego ognia!
Woła: Zbudź się! Każe: Coś rób!
A on śni, patrzy w punkt od tygodnia
Ciemne oczy obrócone w słup.
A w uśmiechu niemy zachwyt duszy
Zbiegł się świat z wszystkich stron w jeden punkt.
Co go trzyma, mc pozwala się poruszyć
II
Czarną nocą wybiegłaś przed próg.
- Wielki Boże - wołasz - co będzie
Dokąd nocą po ratunek biec.
Byle zaraz, byle prędzej, wszędzie...
Jakiż czar na lym domu legł.
Zaklął schody, pokoje opętał?
Sama mc wiem. co czynie, gdzie biec.
Sama pewnie już ua pół zaklęta!
Nocą wpada do mmc błędny dom.
Od sufitów cały do podłogi -
Woła dom - Tu gdzieś on, tu on,
Ukochany, skrył się. nasz drogi!
Całą noc goni za mną, biega dom.
Piętro, spizęty i próg obłąkany
- Wróć go - wola dom - więc go nam.
Woła próg. każdy kat, wszystkie ściany
I chcę biec i obiegam wkoło dom.
Po pierścieniu latam czarnoksięskim.
Za mną dom, za mną próg, każdy kąt:
- Tęsknij, za nas wszystkich tęsknij!