O, zbliż się, śmierci, senna śmierci! Zwojem
Swych chłodnych ramion obejmij te skronie,
Które się palą; zbliż się ze spokojem,
Którego niema w tem łonie.
Ty mnie nie straszysz chrzęstem trupich kości,
Ty mnie pustemi nie przerażasz oczy,
Ni tem robactwem, co w mogiłach gości
I ciała toczy, ach! toczy!
To oni widzą obraz grozy w tobie,
Oni stawiają cię w rozkładów brudzie,
W tym ciasnym, ciemnym, w tym cuchnącym grobie!
Lecz cóż mi oni, ci — ludzie?...
Dawniejsza miłość, co przygarnąć chciała
Wszystkich, przeczysta, do serca, dziś na nic!
Na nic! w nienawiść zmieniła się cała,
O tak! w nienawiść bez granic!
O, zbliż się, śmierci! O, zbliż się, aniele!
Niech cichy szelest twych słów mnie odwoła:
Ty, co gotujesz spokój i wesele,
Wyrwij z tych ludzi mnie koła.