Datura stramonium (Bieluń pospolity)

»Na­stu­cha!... sły­szysz?!... Na­stu­cha!...«
»Hi­hi­hi­hi­hi!... A ju­ści mam uszy,
Więc ci też pew­nie, że sły­szę, jak gru­cha
Taki wej! go­łąb pstro­ka­ty,
Jak ty!... jak ty! ci po­wia­dam!...« »Ja! z du­szy
Wszyst­ko dziś rzu­cę przed tobą, jak szma­ty;
Jak wej! na fry­jur z ko­żu­cha,
Tak się uwol­nię z tej tro­ski:
Bo, wi­dzisz, we wsi po lu­dziach to cho­dzi,
Że niby ze mną tak je­steś, a zno­wu
I z ko­mi­sa­rzem nie inak... Ej! gro­dzi,
Mó­wią-ci lu­dzie, płot na okół cha­ty,
Strze­że swo­je­go przy­cho­wu,
A jed­nak stwór mu nie­bo­ski
Wła­zi w za­gro­dę;
A jed­nak świ­nia mu obca
Ryje po grzę­dzie!
Żal ci nam chłop­ca;
Na wła­sną szko­dę
Wy­rósł, oj! wy­rósł! Tak wszę­dzie,
Wi­dzisz, ga­da­ją...«

Na­stu­cha!... sły­szysz?!...« I w poły
Obej­mie dziew­kę, córę stel­ma­cho­wę,
Któ­ry na fol­wark przy­szedł pra­wie goły,
A dziś, jak swo­jak praw­dzi­wy,
I wie­prza tu­czy i nie­jed­ną kro­wę,
Łacno utrzy­ma — z pań­skie­go... »Bóg żywy,
Że ino brak mu sto­do­ły,
A ju­ści jako u gbu­ra
Całe obej­ście... I wszyst­koć to pono
Z woli tej Na­sty... Ano, ptak się trze­pie,
Bo ma dwa skrzy­dła, i stel­mach czer­wo­ną
Pod­no­si bu­zię: ma z cze­go — szczę­śli­wy!...
Le­d­wie, że dziew­kę po­kle­pie
Po brzu­chu gru­by Prze­pió­ra,
Ju­ści i sta­ry
W ła­pie ma pew­ny prze­pi­tek;
Ju­ści mu świe­ży
Ro­śnie po­ży­tek!
Ówci bez mia­ry
Już »ogna­ry­ją« mu mie­rzy
Za to kle­pa­nie.

A jest i kle­pać co pra­wie« —
Tak so­bie gwa­rzą na­okół lu­dzi­ska —
»Ist­ny ra­ry­tas... choć to le­piej w sta­wie,
Le­piej na sa­mem dnie rze­ki
Uto­pić szczę­ście ta­ko­we... Ta, z py­ska
To wej! psi na­ród, jak­by ja­kie leki,
Bra­ła na pięk­ność...« »Ha! w ka­wie,
Ga­da­ją, na noc się myje — «
»Niech się i myje... Lecz w tem nie­ma sprzecz­ki,
Że jak­by wca­le nie z chło­pa... Na drze­wie
Ro­sną-ci, wi­dać, zie­lo­ne li­stecz­ki —
Ot! z bo­żej woli... ale tam — niech sie­ki
Po­rwą czło­wie­ka! — nikt nie wie,
Kto mat­kę schwy­cił za szy­ję...
Bądź-że, jak było,
Jed­nak to pew­na: z ży­wo­ta
Le­lij­ka niby
Wy­szła nie­cno­ta...«
»Co wam się śni­ło?
Le­lij­ka?!... to bez uchy­by
Praw­dzi­wy bie­luń!...«

I mają słusz­ność lud­ko­wie:
Patrz, choć­by dzi­siaj! Ta wy­smu­kła dziew­ka,
Z twa­rzą, jak mle­ko, i w chu­st­ce na gło­wie,
Wi­dać, że świe­żo wy­pra­néj,
I w tej ko­szu­li, opar­ta o chlew­ka
Dwor­skie­go sza­re, po­chy­lo­ne ścia­ny,
W ciem­nym ser­da­ku, w po­ło­wie
Prze­ci­na­ją­cym jej cia­ło,
Czyż nie­po­dob­na do tej li­lii czy­stéj,
Co wy­strze­li­ła przy­pad­kiem śród ziel­ska,
Śród tych kar­to­fli, na któ­re sre­brzy­sty
Rzu­ca mie­sią­czek blask swój ro­ze­spa­ny?!...
Więc też i nie dziw, że z Biel­ska
Wojt­ka aż do­tąd przy­gna­ło
Ja­ko­weś li­cho;
Że nie uwa­ża na sło­wa,
Iż dziew­ka w so­bie
Tru­ci­znę cho­wa;
Że taką py­chą
Za­mknie mat­czy­sko swe w gro­bie —
Nic nie uwa­ża!...

»Mó­więć raz jesz­cze, dzie­wu­cho,
Żeli to praw­da — ja nie chcę po­śla­du,
Nie chcę wy­bie­rek... Choć z jed­ną ko­szu­lą,
Ale do gniaz­da So­cha­li
Ni­g­dy nie wpusz­czę nie­czy­ste­go gadu;
Musi być pan­na, jak krysz­tał... Ob­ra­li
Lu­dzie-by ze czci; ta­tu­lo,
Co był jak szcze­re-ci zło­to,
Prze­wró­cił­by się za­pew­ne w swej »tro­nie«...
Zresz­tą, dyć po­wiedz, czym nie jest wart tego?
Pięt­na­ście mor­gów, trzy kro­wy, dwa ko­nie« —
»Hi­hi­hi­hi­hi!... a toć wczo­raj sła­li
Swa­tów od Piąt­ka, za nie­go
Pój­dę od­ra­zu z ocho­tą!
Mój miły Boże!
Nie trza mi two­ich roz­ko­szy,
Do­syć mam sama
Sple­śnia­łych gro­szy:
Mó­wią we dwo­rze,
Że je­stem niby, jak dama,
A ty? hi­hi­hi!!...«

»Na­sta!... Na­stu­sia!... je­dy­na...«
»Idź, ty!« — i Wojt­ka, co ją trzy­mał w pasy,
Ręką od­py­cha — »Nie idzie mi śli­na
Na ta­kie cmo­ki do gęby!
Za Sta­chem Piąt­kiem będą lep­sze cza­sy...«
»Na­sta!...« »Hi­hi­hi!« i wy­szcze­rzy zęby
Ta stel­ma­cho­wa dziew­czy­na
Bia­łe, jak weł­na ja­gnię­cia,
I rży, hej! rży tak, jako klacz dwu­let­nia;
Tak się rze­cho­ce, że te śle­pie duże
Peł­ne są śmie­chu; że się gnie jak plet­nia
Sma­gła jej po­stać; że pier­si, w ob­rę­by
Ko­szu­li skry­te, jak róże
Ja­wią od tego się zgię­cia,
Aż Woj­tek cały
Za­drżał na dzi­kie te cza­ry,
Dziew­czę od zie­mi
Uniósł za bary
I, osza­la­ły,
War­ga­mi wpił się wrzą­ce­mi
W owoc — bie­lu­niu...

Czy­taj da­lej: Przy wigilijnym stole – Jan Kasprowicz