Do miesiąca

Cyn­tyo ja­sna, gwiazd wier­ny het­ma­nie,
Któ­réj wie­czor­ne słu­ży pa­no­wa­nie;
Kró­lo­wo pla­net, któ­ra świet­nym wzro­kiem
Dziw­ny ruch wzru­szasz na mo­rzu głę­bo­kiem;
Lubo-ć twarz szczu­płą czy­ni twój brat dro­gi,
Zmniej­sza­jąc po­stać wy­for­mo­wał rogi,
Lubo-ć przy­jaź­ni twarz peł­ną przy­wra­ca,
Któ­rą czas mie­rzysz, co wszyst­ko ukra­ca;
Słysz proś­by moje utę­sk­nio­ne, a te
Niech cię w czas doj­dą, trzy­kształt­na He­ka­te;
Wszak gdy-ć am­moń­skie każą cza­row­ni­ce,
Opusz­czasz chęt­nie nie­bie­skie łoż­ni­ce;
Ja tyl­ko, abyś te, któ­re po­no­szę
Od Ka­ni­ku­ły, uśmie­rzy­ła, pro­szę,
Nie­zno­śne ognie i że­byś swéj kosy
Wstrzą­snąw­szy, chłod­nej uży­czy­ła rosy;
Abym tak ła­ską two­ją wspo­mo­żo­ny,
Był od po­ło­wy ogniów wy­ba­wio­ny,
Bo dru­ga, któ­rą zły Ku­pi­do wznie­cił,
Choć­by na nie­bie sam Ark­tu­rus świe­cił;
Choć­by po­ga­sły w zim­nym gwiaz­dy cie­niu;
Pa­lił­by skry­ty w ser­cu jak wię­zie­niu.
A to dla pan­ny, któ­réj z tobą siła
Rów­nych na­tu­ra da­rów udzie­li­ła:
Tyś jest nie­bie­skich gwiazd i ogniów pa­nią,
Na zie­mi wszyst­ka płeć już musi iść za nią;
Ty co noc twarz swą mie­nisz — ona pło­cha
I nie­sta­tecz­nie, choć przy­się­gła, ko­cha;
Tyś bia­ła, a ona śnie­gi płcią prze­cho­dzi,
Tak twój jak i onej pro­mień gło­wie szko­dzi;
Ty noc oświe­casz, ona swo­im wzro­kiem
Zwy­cię­ży­ła­by na­wet Ereb z jego mro­kiem;
Tyś zim­na, onej nie szko­dzą nic strza­ły,
Cho­ciaż­by w kuź­ni lem­neń­ski­éj doj­rza­ły;
Ty cza­sem wład­niesz, ona za­wsze rzą­dzi,
Lecz nie tak jak ty, coś pła­ne­tą, błą­dzi,
I w tym nie rów­ni je­ste­ście do koń­ca:
Że, gdy ty świa­tła za­się­gasz od słoń­ca,
Ona go daje, tyś En­dy­mi­jo­na
Do usług swo­ich uśpi­ła, a ona
Nie tyl­ko po­ciech swych nie umié użyć,
Ale się gnie­wa, gdy dar­mo chcę słu­żyć!

Czy­taj da­lej: Do trupa – Jan Andrzej Morsztyn