Nie gań mi lata, nie łaj ciepłéj chwili,
W którą nie jako Adam z Ewą żyli,
Nago się nosim atoli pieszczone
Dziewczęta lekko chodzą ustrojone.
I przystałyby znając swą płeć czystą
I na materyą cale przezroczystą
Teraz w gorąco Kasia grube szaty
Zrzuca i stroje wdziewa Małgorzaty.
Koszulką słabą gładkie ramię kryje;
Włos nie w więzieniu po szyjéj się wije,
Lub się przy czesze, lubo z wdzięcznéj kosy
Rozpuści zbiegłe po jagodach włosy,
Na głowie niemasz nic oprócz warkoczy,
Rozmarynowy które wieniec tłoczy.
Piersi francuskim kołnierzem okryte,
Wygodnym wiatrom nie tak niedobyte,
Żeby nie miały, wionąwszy coś z boku,
Ich mleka odkryć, mego cieszyć wzroku.
Twarz cale wolna, sam kapelusz cienie
Miejsce, i górne wstrzymywa promienie.
Tak słońce, które blaskiem oczom szkodzi,
Najlepiej widzieć, gdy pod chmurą chodzi.
I kształt przejzrzany przy jednéj spódnicy
O skrytéj myśléć każe tajemnicy.
Trzewik subtelny, cieniuchna pończoszka,
Bez któréj podczas pokaże się nóżka,
Gdy ją dla chłodu zrana sobie rosi,
A Zefir suknie poddyma i wznosi.
Owa tak wszytek strój na się przybiera,
Że mało oczom przebiegłym wydziera;
Bodajże tedy za taką wygodę,
Wieczna psia gwiazda wiodła nam pogodę,
Wolę, że się świat drugi raz zagrzeje,
I faetońskim opałem zniszczeje,
Niżby mię miała jesienna część roku
I zima zbawić takiego widoku.
Wtenczas się wszystka zamknie jak do skrzynie,
Wtenczas się cała w kożuchy uwinie,
Załóżką piersi pilno obwaruje,
I sznurowaniem zazdrosnym skrępuje,
Głowę to w kuczmy, to w daszki rogate,
To w bawełnice i koce kosmate,
W rydle i w czapki uszane ustroi;
Ręce w wydrzane rękawy uzbroi,
Wdziawszy na szyję turską bawełniczkę,
Zaciągnie na nos po oczy zatyczkę.
Zawdziewa spódnic i grubéj roboty
Pończoch kupionych niegdyś między Szoty.
I żeby cale żyć na świecie skrycie,
Niejedno wdzieje na głowę zawicie,
A co najbardziéj mierzi mię w tym stroju,
Przyda pluderki niemieckiego kroju.