Szmul Chasyn stał na brzegu i obserwował, jak syn jego ciągnie małą, połataną łódkę przez rzekę. W łódce siedział ponury, stary wieśniak. W duszy Szmula drgnęło coś w rodzaju zwątpienia.
--- A pieniądze z góry wziąłeś? --- Krzyknął Szmul do syna.
Syn coś zamamrotał. Szmul chciał powtórzyć zapytanie, lecz naraz usłyszał na drodze czyjeś szybkie kroki. Odwrócił się. Wprost do niego biegła córka, widocznie z jakąś wstrząsającą nowiną.
Płakała, wymachiwała rękoma, przysiadała, chwytała się za głowę...
--- Oj, tata! Jedzie! Oj, co my zrobimy? Oj!
--- Kto jedzie?
--- Oj, pan "uriadnik"!
Szmul załamał dłonie, spojrzał w górę, lecz nie dostrzegłszy na niebie nijakiego znamienia, pokiwał głową z wyrzutem i pędem pomknął do domu.
--- Hinda! Krzyknął w sieni. --- Czy doprawdy?
--- Oj, doprawdy, --- odpowiedział łkający, nieszczęśliwy głos.
--- We czwartek był! Od czwartku trzy dni dopiero przeszło... Możeś mu czego nie dołożyła, może?
--- Oj, dołożyłam, dołożyłam! Aż zanadto dołożyłam! --- Szlochała Hinda. --- Kaszy położyłam, szmalcu garnuszek, kurę...
--- A może rzodkwi zapomniałaś?
--- I rzodkwi dałam! Oj-o-o-oj!
Ktoś zapukał w okno.
-- Ej! Szmul Chasyn!
Szmul zrobił "przyjemną minę" i wybiegł przed dom.
--- Aj! I jak mi sie zadziwili... --- zaczął Szmul.
Pan uriadnik jednak nie zwrócił na te słowa uwagi i odrazu przystąpił do sprawy.
--- Ty --- Szmul Chasin? A?
--- Ny, panie szanowny uriadnik, pewno samemu wiadomo...
--- Co tam wiadomo? Nic nam nie wiadomo! Wyszedł, znaczy, nowy cyrkularz. Żyd, znaczy, który ma niesympatyczne rozpowszechnienie w przyrodzie i niebezpieczny dla mieszkańców jest, ---tego, znaczy--- f-fju!
A władza u mnie jest! Mogę! Zrozumiał? Raz ja chcę --- to żyć możesz, raz ja w tobie bezporządku nie widzę --- dobrze, a jak co niebądź nie tego --- to w dwadcat' czetyre czasa... Po zakonu.
--- Panie naczelniku, czy ja kiedy...
--- Mołczat'! Mnie teraz z tobą obserwować trzeba! Dwa razy w tygodniu przyjeżdżać będę, u okolicznych mieszkańców sprawki nawodzić... Tek-s...
A jeśli co takiego --- to u mnie rozprawa krótka! Marsz wpieriod --- i won! Zrozumiał?
--- I dlaczego nie mam rozumieć? Ja już dawno wszystko zrozumiałe,
--- Nu, możesz iść, jeśli tobie co po choziajstwu załatwić trzeba, a ja posiedzę, fajeczkę wypalę... Was tu "rył" trzydzieści będzie... Wszystkich objechać trzeba...
Szmul wciągnął głowę w ramiona, westchnął i powlókł się do chaty.
--- Hinda! Zanieś, co trzeba, do bryczuszki. Pan naczelnik się spieszy.
--- Oj, Szmul! Wstawaj prędzej! Nie słyszysz dzwonków? Oj! Wiesz kogo Chaim w łódce wiezie? Pan pristaw jedzie!
Szmul zerwał się, blady, wylękniony.
--- Hinda, to ty już kłamiesz.
--- Niech on tak jedzie, jak ja kłamię! --- zaszlochała Hinda.
I wtedy dopiero Szmul zrozumiał. Zerwał się, podbiegł do okna.
--- Dwojra! Zamknij świnię do chlewu! Prędzej! Prędzej! Drzwi zamknij!
Był czas najwyższy, gdyż tęgi prystaw wysiadał z bryczki.
--- Oj, w bryczce, w bryczce! --- zajęczał Szmul. --- Hinda wynieś gęś.
Hinda pociągnęła nosem żałośnie, a Szmul kłaniał się i mówił pokornym, słodkim głosem:
--- He, he... pan ekscelencja! i jak my się potrzebowaliśmy zadziwić...
--- Zadziwić! I czego ty się żyd dziwił? Uriadnik tobie nowy cyrkularz czytał?
--- Uriadnik? Czytał.
--- Kanalja! Już zdążył! --- wyszeptał prystaw. --- Nu, od ciebie, znaczy, zależy: tak się prowadzić musisz, żebyć na miejscu siedział. Prom ty arendujesz, dochody masz --- trzeba tobie cenić to... Sad masz...Dobrze... A kramołę zaczniesz zawodzić --- do djabła polecisz! Kapustę ty sadzisz? A mnie kapusta potrzebna... Dwadzieścia głów... Iwan, idź, wybierz... I sobie za trud weź... Tak ty Szmul Chasyn, musisz przyjemny być dla wszystkich, bezpieczny... Zrozumiał? A jeżeli kto w tobie kramołę i rozpustę zauważy, jeżeli panującym porządkom gosudarstwa zaczniesz się sprzeciwiać i "słuchy rozpuszczać" --- to momentalnie won! A to kto? Córka? Niech idzie i grovhu narwie... Mnie groch potrzebny... mnie dużo grochu trzeba... Tek-s... I spokój musi być. I naczalstwu się nie sprzeciwiać, życzenia spełniać... Ot co! I nie wolno tobie "swojstw" mieć nieprzyjemnych: fizycznych ani moralnych... --- Co? Swinie masz? Jakże tak---"nie"? A ślady widzę! Czyje ślady? Twoje, so li? I chlew widzę za stodołą... Nu, czego kłamiesz? Padlec! Z kim mówisz? Da, ja ciebie w puch i prach rozniosę! Zrozumiał?
Pan prystaw odetchnął i zaczął głosem spokojniejszym:
--- Ja u ciebie świnię kupię. Wziatok nie lubię. Znasz mnie. Groch, kapusta --- rzecz inna. Sama ziemie rodzi, a nie ty. A świnia także rzecz inna. Nu, kosztuje świnia rubla, daję rubla, --- idź rozmień mi dwadzieścia pięć, papierek --- to innym razem Ci dam, a dwadzieścia cztery przynieś... A tam co u Ciebie? Źrebię? I źrebię kupię! Wziatok nie lubię! Płacę! Kosztuje źrebię rubla --- płacę rubla. Tak ty, znaczy, tylko dwadzieścia trzy przynieś, a papierek dwudziestopięciorublowy na drugi raz oddam... Wziatek nie lubię... Nu, idź po pieniądze żywo, nie mam czasu ja tu bałamucić z wami! Was tu sztuk trzydzieści będzie --- a ja jeden! Pszoł!
Pan prystaw ryknął, a Szmul, zgiąwszy nogi w kolanach pobiegł do chaty. Była już tam Hinda i z mozołem wyjmowała z pończochy zatłuszczone adygnacje i miedziaki.
--- Oj! Dwadzieścia trzy mu trzeba dać, a tu tylko siedemnaście rubli i osiemdziesiąt kopiejek! Oj! za świnię i źrebię ja mu jeszcze dopłacać muszę! Na drugi raz odda papierek! O!... Brak, pieniędzy, brak przeszło pięciu rubli! Zabije!
--- Jeszcze jest trochę rzodkwi w komorze! Może zechce zamiast reszty --- trochę rzodkwi! oj, oj! --- jęczała Hinda.
Szmul wzniósł zapłakane oczy do góry i cichym błagalnym głosem zaszeptał:
--- Boże dobry i sprawiedliwy, Boże jedyny! Zrób tak, żeby zechciał rzodkwi!
Roch Pekiński
Źródło: Nowy Kurier Łódzki, r. 1915, nr 228.