Bezgwiezdny nieba step
Po zgonie słońca...
Śnieg wokół — siny śnieg
Bez końca
Aż gdzieś po świata kres.
Z blizkiego obozu
Dolata w ciszy
Żołnierska pieśń i dymów zapach.
Noc — jak ogromny pies
O czarnych łapach
Oparła się ciężko o brzeg
Stromego wąwozu
I dyszy...
Baczność! wytężaj wzrok.
Baczność! wytężaj słuch.
Śnieg tłumi każdy krok
Noc skrywa każdy ruch.
— Niebo wisi tak nizko —
Milczą śnieżne kobierce,
Po których wzrok twój szuka.
Cóż to? coś cicho puka
Tak blizko, całkiem blizko.
To nic — to twoje serce...
Lecz teraz — skostniała dłoń
Czyni na piersiach znak krzyża —
Przez śnieżną, głuchą błoń
Coś się do ciebie zbliża.
Próżno przedzierasz mrok,
Krok słychać, chytry krok.
Do oczu broń
A potem pal!
Cóż to? tyś zbladł?!
Odwagi nie masz dość,
Patrzysz źrenicą zgasłą?
Co to za gość:
Zarys powiewnych szat,
W ręku zeschnięta żerdź
I kosy srebrna stal...
Hej! kto tam? stój!
Obcy, czy swój?
Hasło?!!
— »Jam śmierć!!« —
Źródło: Płomienie, Henryk Zbierzchowski, 1916.