Na dnie gdzieś duszy, jak gdyby pod ziemią,
Pod grubą warstwą skamieniałych złoży,
Wszystkie instynkta złe i ciemne drzemią
Jak psy, trzymane wiecznie na obroży.
Czasem w ciemnościach zaświecą ich ślepia,
Lecz jeśli który do ataku ruszy
I swymi kłami twych nóg już się czepia,
Skomląc ucieka przed wzrokiem twej duszy.
Bo dusza ludzka jest tak jak ognisko,
Wśród nocy czarnej, pełnej oszołomień:
Wilk najgłodniejszy nie podejdzie blisko,
Jak długo tli się jego złoty płomień.
I tylko nie dać się zaskoczyć trwogą
I trochę hartu mieć w każdej potrzebie —
Kto chce przez życie swe przejść jasną drogą,
Musi pogromcą być samego siebie.
Źródło: Ogród Życia, Henryk Zbierzchowski, 1935. Wiersz został unowocześniony.