W nocach bez końca, kiedy spać nie mogę
I węże wspomnień wypełzają z cienia,
Lubię czasami spojrzeć z oddalenia.
Na całą dotąd przebytą już drogę.
Wtedy otwieram wielką księgę życia
(Zowie się księgą główną w buchalterii)
I pośród cyfer nieskończonej serii
Robię ciekawe dla duszy odkrycia.
Choć mi się lało z bardzo wielu rynien,
Na każdej stronie rachunku przejrzystość,
Bo pilnie dbałem o bilansu czystość,
I o harmonię między „ma“ a „winien“.
A jednak zawsze w ostatecznej sumie,
Choć się zgadzają pojedyncze strony,
Wyłazi jakiś błąd niedostrzeżony,
Którego w pierwszej chwili nie rozumie.
Minęły lata, więc nie będę badał
Tego, co widzę dziś czarne na białym —
Może dawałem więcej niźli brałem?
A może ktoś mię po cichu okradał?
Z tego, co mówi życia księga główna,
Komuż już dzisiaj rachunek potrzebny?
Śmierć pociągnięciem swojej kosy srebrnej
Wszystkie rachunki niedługo wyrówna.
Źródło: Ogród Życia, Henryk Zbierzchowski, 1935. Wiersz został unowocześniony.