Blady, jesienny półksiężyc,
Z za ciemnej wyziera chmury,
W zaułku cmentarza stoi,
Domek pastora ponury...
Matka nad biblią schylona,
Syn — oczy leniwie wlecze,
Starsza z sióstr z nudów poziewa,
Młodsza do brata tak rzecze:
Boże! Jak nudno czas schodzi,
Aż myśli pierzchają płoche,
Tylko gdy grzebią umarłych,
Rozerwać można się trochę...
Matka przemawia po chwili:
To nie tak często się zdarza,
Od dnia — gdy ojca twojego,
Pogrzebli u wrót cmentarza...
Starsza z sióstr ziewa i mówi:
Ja głód i chłód u was znoszę,
Pójdę więc jutro do grafa,
On kocha mnie i — ma grosze...
Syn dzikim śmiechem wybucha:
„Trzech strzelców hula w piwnicy,
Oni nauczą mnie chętnie,
Szatańskiej swej tajemnicy...“
Matka porywa za biblię
I w twarz nią syna uderza,
„Więc chcesz przeklęty nicponiu,
„Iść na leśnego rycerza?“
Wtem — w oknie słychać pukanie,
I widać rękę wzniesioną...
Tam stoi widmo pastora,
Okryte czarną oponą...