U tej topoli jam wieńce wiła,
Bawiliśmy się tu nieraz,
O miejsce drogie i o łąko miła!
Ale to nic gdy i, nie teraz.
Tu on słodkimi nękał słowami,
Tu oczy milił nieszczere,
Tu i wzdychaniem często, i łzami
Uwodził, zdrajca, Glicerę.
Gdy nieba jasne za świadki wzywał,
Gdy prośby czynił gorące,
Wiatr wtedy właśnie lekki powiewał
I strumień bieżał po łące.
Wezbrany deszczem potok upłynął,
Zefir przeleciał nietrwały,
Tak i on z nimi obłudę zwinął
Ale go nieba słyszały.
Uszedł on kędyś, jam tu została
Na tęskność i żal niezmierny.
Nie chcę narzekać, żem go kochała,
Żałuję, że tak niewierny.
Gdyby tak jemu, jak mnie niemiło,
Nigdy by on mię nie rzucił,
Albo przynajmniej (oby tak było)
Prędko by do mnie powrócił.
Alkonie! powróć, uciesz stroskaną,
Która cię w smutku żałuje,
Łzy moje ręką otrzyj kochaną,
A ja ci wszystko daruję.