On tymi góry za las obrócił
I czarne zaniósł tam oczy.
Jakby rad temu, że mnie porzucił,
Krok jego zdał się ochoczy.
Uparł się, poszedł: a jakby skata,
Serce mu było w tej dobici
Ni się obejrzał, gdym go wołała,
I ślady zatarł po sobie.
Złośniku! tyś mię troski nabawił,
Z całą uszedłeś pociechą.
Samąś mnie teraz, samą zostawił,
Jako jaskółkę pod strzechą.
Wiatr jęki moje za tobą niesie,
Śle one żałość niezmierna:
Przyświadcza echo, jęcząc po lesie,
Żem tobie stała, żem wierna.
Ta trzoda ku mnie jest obróconą
I głowy smutne pozwiesza:
Piesek ninie wierny widząc strapioną,
Łasi się, skacze, pociesza.
Ach, on mię kochał za cóż ma rzucić?
Żadnej nie dałam przyczyny.
Bogdanie! musisz do mnie powrócić;
Boi u mnie ty sam jedyny!
Zbiorę co prędzej, pospletam roże:
On może do mnie już leci!
Świeży wianeczek na skroń mu włożę,
I powiem, że to mej pleci.
Gdy go ucieszy dar z mojej dłoni,
Napomnę, jak mię zasmucił:
On, jak ta róża, pewno się spłoni,
Że mię, niebaczny, porzucił.