Iluż ja świeżych książek widziałem skonanie
W samej wiośnie ich życia! A nie były tanie,
I, kiedy je składano, czekał świat, by wyszły,
Przewidując wzruszenie albo oklask przyszły,
I, kiedy je sznurówką zejmano w poszyty.
Świat szeptał, jak w alkowach przed balem kobiety.
A gdy wyszły? Zostały porwane — a potem
Chwila cieniu i ciszy, jak bywa przed grzmotem,
Lecz czułeś, że znienacka światło się rozpostrze,
I wiew kart i, jak po nich biegło noża ostrze,
Czułeś — a w dni niewiele słyszałeś co chwila
W rozmowach sąd, i, w którą się stronę przechyla,
I, jak przerwany bywa wniesieniem herbaty,
Na wsi przejażdżką, w mieście kupnem nowej szaty,
A w tydzień już się same okładki tych książek
Odchylają, jak krańce używanych wstążek,
Gdzieniegdzie i pył leci, jak w popielną środę,
Na niebotyczny ustęp, na skrzydlatą odę,
I słychać, że ktoś chyłkiem wzmiankował niechcący
O pewnej innej książce, wyjść wkrótce mającej.
Tak jest dziś tu i ówdzie... Lecz u nas wychodzą
Książki za późno, czyny za wcześnie się rodzą,
Co jeśli potrwa, męże będą mieli siły
Nienarodzonych wnuków, a rozum mogiły!
Towarzystwo uczonych niebawem w tej mierze
Gdzieś kiedyś się zgromadzi, skoro składki zbierze,
I dnia tego felieton zaświta w Poznaniu.
Poświęcony onemu rzeczy sprawozdaniu,
A który czytać będzie dobry obywatel
Także przez poświęcenie... (nie dla czczych bagatel!)
Wtedy sam Długosz wyjdzie. «Kurjerek» zamieści:
«Z Berlina. Słychać... Krążą niewątpliwe wieści...
Jakkolwiek owym wieściom męże zaufania
Przeczą i rozdzielone są krążące zdania...»
Lecz nie śpi korespondent «Czasu»... Ten wymaca
Grunt prawdy i firmament przekreśli, jak raca,
Po obłokach tłumaczeń pozłoci rzęsisto,
By wszystkimi orzeknąć języki myśl czystą!
W każdym kraju inaczej prawda się udziela,
Lubo wszędzie jednego ma nieprzyjaciela,
A tym jest kłamstwo, tudzież lenistwo i pycha,
I nerwów wstręt, co, aby mieć spokój, ucicha,
Mało dbając (choć prawie to wiedzy zarodkiem).
Że bywa słowo pierwej celem, niźli środkiem,
I że dziś, język kształcąc, nie zgadujem wcale,
Jakie głosić nim będą wesela lub żale
Za lat sto... że więc radość, że boleść, że modła
Dlatego się w lakonizm zawrzeć nie umieją,
Iż wzdychają za przyszłych, łkając jako źródła,
Do których inni przyjdą, w dzbany swe naleją
I będą pić, ochłodę wyczerpując z dzbana,
Lub, gdy nie znajdą źródeł, pójdzie im z ust piana!