Jam - lalka. W mych kolczykach szkli się zaświat dżdżysty
Suknia jawą atłasu ze snem się kojarzy.
Lubię fajans mych oczu i zapach kleisty
Farby, rumieńcem śmierci młodzącej mat twarzy.
Lubię leżeć, gdy pokój słonecznieje czynnie,
Na strojnego dywana narożnej purpurze,
Gdzie irys obok sarny kwitnie bezroślinnie,
A z wieczności pluszowej unoszą się kurze.
Dziewczynce, co się moim bawi nieistnieniem,
Wdzięczna jestem, gdy w dłonie mój niebyt porywa,
I mówi za mnie wszystko, różowa natchnieniem,
I udaje, że wierzy w to, iż jestem żywa.
Pilnie wróży mi z ręki, że w najbliższym maju
W świat wyruszę, a w drogę wezmę chleb i zorze,
By piechtami wędrując po Znaszlitymkraju,
W ustach chłopca-włóczęgi całować bezdroże.
Ubezdrożyć się muszę na ziemi i niebie,
By w chwili, kiedy najmniej spodobam się losom,
Znaleźć się niespodzianie, na przekór niebiosom,
W położeniu - bez wyjścia - bez śmierci - bez siebie.
Mam stały wyraz twarzy, niby Człowiek Śmiechu.
Znam tę powieść i inne. Ta sama dziewczynka
Uczyła mnie czytania, jak się uczy grzechu,
I jestem pełna wiedzy, jak do listów skrzynka.
Mam zamiar pisać powieść, której bohaterką
Jest Praścieżka, wiodąca urwiskami w Prałaś,
Gdzie ukryła się lalka - i nikt jej nie znalazł!
Duszę ma z macierzanki i patrzy w lusterko.
Mówi tylko dwa słowa: Papa albo Mama,
Mama - mówi do śmierci, a Papa - do grobu,
I śmieje się... Sen chwieje łbem u próżni żłobu,
A ona śmiechu swego nasłuchuje sama...
Koniec mojej powieści jest ten, że Praścieżka
Odbiera sobie życie... W mgle o tym są wzmianki...
Ginie świat... Z rodzicami znika lalka - śmieszka.
Nic nie ma, prócz lusterka i prócz macierzanki.
Wartoż pisać tę powieść? Baśń wyszła już z mody,
Jak krynolina z tęczy!... Módl się do korala
O wiersz barwny!... Zszarzały dusze i ogrody,
A mnie wkrótce do lalek poniosą szpitala!
Wyrwę w biodrach zasklepią, brew wznowią nad okiem,
Wargom uśmiech narzucą taki, że aż zbrzydnie,
I na pokaz wystawią, abym się bezwstydnie
Do przechodniów łatanym mizdrzyła urokiem.
Stracę wartość. Nastąpią cen spadki i zniżki.
I wówczas, gdy już mroki poczuję w pobliżu,
Wyciągnę dłonie ścisłe i wklęsłe, jak łyżki,
Do Boga, co nie za mnie umierał na krzyżu!
On, wiedząc, jak mi trudno, choć sen się snem łata,
Grać rolę siebie samej na życia arenie,
Dla prób nieśmiertelności, po zniżonej cenie
Nabędzie mnie - za jedną łzę z tamtego świata!