Zaledwie to pomyślałem, byłem przerażony,
Jak gdybym się zapadał w otchłanie bezdenne:
Bo moją dziś siedzibą lodowisk regiony,
Bo zgasły me młodzieńcze wulkany płomienne.
Więc też w samym zarodku mych uczuć wieczornych
Tkwiły melancholijne gorzkich zwątpień kwiaty —
Nie dla mnie nowe zorze! Ale w snach przekornych
Nęcą mię Rubikonów nowych aromaty.
Więc raz jeszcze — raz jeszcze? Więc to urojenie —
Owy dzwon pogrzebowy nad mym grobem brzmiący?
Czy zmilknął? Więc raz jeszcze mam płynąć w przestrzenie
Nieznane? Jak Holender błądzić latający?
Taka we mnie nadzieja, taka była trwoga,
Gdym stał w twoje pieściwe wsłuchany wyrazy —
A głos twój mi się zdawał echem głosu Boga,
A słowa twoje proste miałem za rozkazy.
Omdlała moja dusza na wezwanie twoje,
Które już się spełniło, nim je wyrzekła;
Lecz wnet mnie oprzytomnią dawne niepokoje:
Idę z piekła do raju — czy z raju do piekła?