Ozdobo dam żyjących, starożytnych wzorze,
Jedna z pierwszych w zacności, w dostatkach, w honorze,
Godna ze wszech miar pani! strzymaj jeszcze kroku:
Czyliż szczęśliwszy od nas los Białego-stoku?
Tyle lat w tej rozkosznej puszczy wierna żona,
Jak jutrzenka przy boku letniego Tytona,
Przeżywszy; ledwo coś się nam jawiła jaśnie,
Już twe nadobne światło z oczu naszych gaśnie.
Nie płocha cię próżniackiej ciekawość Warszawy,
Główniejsze w domu rzucać pobudziła sprawy;
Żebyś dla płonnej chluby skarbów i urody
Trwoniła w ciężkiej chwili oporne dochody.
Pana chciałaś odwiedzić, co go niebowładny
Twórca nad ludzkie siły z rąk zgrai szkaradnéj
Wrócił poddanym; pociąg ten przywary niéma,
Ten cię zwabił, ten niechaj dłużej z nami trzyma.
W tobie narodu ociec i król dobrotliwy
Tak ścisłymi natury złączony ogniwy,
Uprzejmie krwi swej kocha, jako brat, kropelkę;
A dobrą, jak powszechny pan, obywatelkę.
Z tobą zacne rodzeństwo słodkie chwile trawi,
Twoja bytność przykładna mądrze wszystkich bawi,
Z twojej się obecności każdy, kto zna, cieszy,
I sam obcy, żeby cię poznał, chętnie śpieszy.
Rzadki zaiste przykład, aby kto w tym stanie
Na powszechne u ludu zasłużył kochanie,
Gdzie sama szczęścia wielkość pięknej cnoty tłumi
Bujne nasiona, kto z niej korzystać nie umié.
Słusznie łajem fortunie: kogo jej los dzielny
Nad rodzaj zmienną ręką wydźwignie śmiertelny,
I cały mu krąg świata zrobi hołdownikiem;
Że go tymże oświeca i ślepi promykiem.
Często żadnym nie zjęty w zapędach wędzidłem
Dumny zlepek, jakby go celniejszym tworzydłem
Sprawca życia wytłoczył, a nie z tejże gliny;
Czyni, co mu jest lubo, a nie, co jest winny.
Fortuna bez rozumu, bez cnoty, toż samo
Co bystre fale brzeżną nie ujęte tamą:
Nie mieszcząc mętnych nurtów w korycie warownym,
Rwą za sobą wsi, miasta, biegiem niestanownym.
Żalą się licznych kmieciów okólne zagrody,
Że jeden gnuśny żywioł tyle zrobił szkody,
Czekając, aż traf jaki, lub silniejsza rada
Rozhukaną moc stępi dumnego sąsiada.
W różnej się dla mocarzów świat obraca sferze:
Za wszytko u nich samo szczęście miejsce bierze.
Pod jego zdradnym płaszczem szczera złość ukryta,
Pochlebcze nadętymi usty dymy chwyta.
Tyle zburzył narodów, tyle złego zbroił,
Klęskami ląd utuczył, rzeki krwią rozpoił;
Zbójca w szkarłat odziany, Filipowe plemię:
Lecz że w purpurze, świat mu w gruzach schyla ciemię.
Omamieni, czym nie są, przez złość czy ułomną
Naturę, czym są, na to panowie nie pomną:
Wszytko im szczęście zdarza; same tylko zwleka
Dla niegodnych postępków naturę człowieka.
Jeśli często silniejsza płeć swym chuciom, snadnie
Tłumnym szczęścia ogromem obarczona padnie;
Cóż mówić o tych, którym niebiosa powolne
Równą dały namiętność, a siły mniej zdolne?
Honor, zacność, dostatki w ręku mdłej kobiety,
Co w ręku Faetonta słoneczne dzianety:
Duma ten wóz osiada, próżność lejcem szali,
Zuchwalstwo go pogania, a słabość świat pali.
Harda płeć, co swych kluby obowiązków łamie,
Ściągając myśl do rządu, a do miecza ramię;
Tym sroższy szwank przynosi, że chociaż źle czyni,
W słabości swej bezkarnie siedzi, jak w świątyni.
Szczęśliwy, kto na marnej życia tego scenie
Pożyczone od losu tak nosi odzienie;
Że pomniąc na powszechny stan, w myśli nie zatrze,
Iż wszyscy równi na tym, prócz maski, teatrze!
Kto, czyli mu łaskawe niebo chętnie zdarzy
Ród wysoki, obszerne włości, gładkość twarzy;
Pierwsze ma na to oko, w ten cel naprzód bje,
Że jest człowiek, że z ludźmi i dla ludzi żyje.
Patrząc na wiek skażony, byłem w rozumieniu,
Że cnota siedzi tylko w prostaczym odzieniu.
Twój mię wysoki przykład z tych błędów wywodzi;
Widzę, że i w purpurze ona jeszcze chodzi.
Czysta od wszelkich przywar, w zupełnej ozdobie,
W twojej nam zajaśniała, Elżbieto, osobie:
A tym jeszcze świetniejsza bije od niej łuna,
Że jej sama zapala wdzięcznie blask fortuna.
Tak kosztowny z swojego klejnot przyrodzenia,
Żywszym podrażnia szmelcem dziennego promienia,
Gdy go misterny przemysł pod dowcipnym młotem
W nierozerwaną sforę z czystym sprzęże złotem.
Piękna jest z siebie cnota; lecz gdy ją nie wspiera
Fortuna, płonne z siebie światło rozpościera,
Podobna do księżyca: pożyteczniej świeci
Złote słońce, bo z blaskiem rodny ogień nieci.
A komuż ta bogini tak była życzliwa,
Jak tobie, o płci żeńskiej zaleto prawdziwa!
Dla kogoż, zapomniawszy na zawiść wrodzoną,
Bogaciej otworzyła płodne skarbów łono?
Pierwszym krzesłem po ojcu jaśniejesz w senacie,
Masz pana i monarchę w ukochanym bracie,
Z matki tykasz krwi królów, a z męża w twe progi
Dwojaki wkroczył zaszczyt i miecza i togi.
Drugi-by tak powabnych tytułów obłokiem
Zamącony, na ludzki ród przenośnym okiem
Patrzał jako na obcy, za dumy powodem;
Ciebie ściślej twa zacność z ludzkim łączy rodem.
Samego się cnót wiernie trzymając modelu,
W tym tylko chcesz różnicę mieć od innych wielu;
Byś pokazała węzłem nigdy nie zerwanem,
Że można być pospołu cnotliwym i panem.
Dobra pani, poczciwa żona, siostra zgodna,
Przyjaciółka, kto tego jest wart, niezawodna,
Zbiór szlachetny przymiotów powszechnym mniemaniem,
Każesz się wszystkim kochać, lecz z uszanowaniem.
Próżność, zbytek, piękrzydła, świegotne obmowy,
Za najpierwszą dziś chlubę mają białegłowy;
Lecz gwiazda zawsze ciągłym blaskiem mruga ładnie,
A pusty ogień ledwo zabłysnął, przepadnie.
Nie wszytko ma szacunek, co się świeci z wierzchu,
Często co rano chwalimy, ganimy przy zmierzchu.
Lada obłuda w oczach podziwienie wzbudzi,
Rozum wszystkiego sędzia nigdy nie ułudzi.
Jego bystry rozsądek mimo silne wstręty,
Co mu stawi twarz gładka zwodniczymi nęty,
W zapadłych serca tajniach trybunał osadza,
Patrząc, jak często zwierzchni pozór cnotę zdradza.
Wdzięk urody szukaną krasą nieprzyprawny,
Powaga bez hardości, dowcip niewystawny,
Wierność w swych obowiązkach, hojność bez utraty:
To są skarby późnymi nie zatarte laty.
Z tymi gdy wielu innym wytwornymi pióry
Stawi za życia ryte pochlebstwo marmury;
Trwalsza będzie nad inne twa, Elżbieto, sława:
Przyjaźń ci ją rokuje, a zazdrość przyznawa.